Żona Jacka Pieśniewskiego, który dokładnie opisał sytuację w rozmowie z Onetem, pracuje na co dzień w poradni ogólnej na warszawskiej Białołęce. W ubiegły czwartek dostała informację, że ma stawić się w innej placówce medycznej. – Około godz. 22 policjanci poinformowali ją, że decyzją wojewody zostaje oddelegowana do ośrodka przy Bobrowieckiej i ma się tam stawić w ciągu 12 godzin pod groźbą kary finansowej – relacjonuje mąż pielęgniarki. – Tylko ona ma uprawnienia do podawania leków, kroplówki, mierzenia temperatury i innych tego typu czynności. I robi to 24 godziny na dobę, właściwie bez chwili wytchnienia. Teraz przebywa tam już drugą dobę, nie wiem, ile jeszcze wytrzyma i kiedy wróci do domu, bo jak sama mówi, mogłaby przywlec tego koronawirusa i spowodować dalsze jego rozprzestrzenianie. Na razie pozostanie więc w ośrodku – dodał w rozmowie z Onetem.
Jacek Pieśniewski poinformował, że „w ośrodku jest jeden kombinezon ochronny”, dlatego też żona mężczyzny na razie go nie używa, bo „nie wiadomo, czy za chwilę nie będzie bardziej potrzebny”. – Oczywiście pracuje w rękawiczkach, maseczce, przestrzega wszystkich zasad bezpieczeństwa. Ale co z tego? Możliwe, że wszyscy tam są już zarażeni koronawirusem, coraz więcej osób wykazuje takie objawy. Wczoraj jeden z pacjentów, będący w najcięższym stanie, został zabrany karetką do szpitala. Tam jest po prostu jeden wielki dramat – powiedział mężczyzna.
Zawiadomienie do prokuratury
Jak podaje Onet, Konstanty Radziwiłł zawiadomił o sprawie prokuraturę. Jego zdaniem personel medyczny opuszczając ośrodek „naraził pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz sprowadził niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób poprzez powodowanie zagrożenia epidemiologicznego lub szerzenia się choroby zakaźnej".
Konstanty Radziwiłł poinformował także, że już wcześniej docierały do niego sygnały „o możliwości wystąpienia ogniska epidemiologicznego w placówce przy ul. Bobrowieckiej 9”. Rzeczniczka wojewody poinformowała, że z tego powodu 31 marca Wydział Zdrowia Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego zwrócił się do prowadzącej placówkę Fundacji Nowe Horyzonty o opisanie sytuacji panującej wówczas w placówce, a także podejmowanych przez kierownictwo decyzjach. W jednym z pism zarząd fundacji miał zapewnić, że ośrodek jest wyposażony w środki dezynfekujące, czyszczące, maseczki, rękawice oraz fartuchy ochronne dla personelu – relacjonuje Onet.
Będą kary finansowe?
Z powodu trudnej sytuacji kadrowej wojewoda oddelegował do placówki dwie pielęgniarki i lekarza, a służby wojewody przekazały placówce środki ochrony osobistej. – Do tej pory wydaliśmy już siedem dyspozycji dla personelu medycznego, by stawił się w tej placówce. Rzeczywiście, spotykamy się odmowami niektórych osób, dlatego wojewoda nałożył już pierwsze kary finansowe. Zgodnie z prawem, ich wysokość może się wahać od 5 do 30 tys. zł. Jak na razie wojewoda podjął decyzję o nałożeniu pięciu takich kar w wysokości 5 tys. zł – poinformowała rzeczniczka wojewody w rozmowie z Onetem.
Aktualizacja: Po godzinie 18.00 Marta Grzelczak, prezes Fundacji Nowe Horyzonty, która zarządza placówką przy ul. Bobrowieckiej, przekazała najnowsze informacje dotyczące pacjentów przebywających w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym oraz personelu.
Czytaj też:
U 22-latki potwierdzono zakażenie koronawirusem. „Bałam się, że umrę”