44-letni Marcin Szreder 1 marca opuścił szpital po dwóch operacjach jelita grubego, jego odporność była znacznie osłabiona. Nic dziwnego, że kiedy 10 dni później miał kontakt z nosicielem SARS-COV-2, sam zaraził się koronawirusem. Jak opowiada, został poddany kwarantannie, a po dwóch tygodniach pojawiły się u niego objawy odpowiadające tym przy COVID-19.
Po zgłoszeniu się do Szpitala Wolskiego w Warszawie od razu trafił do izolatki. – Siedziałem tam osiem godzin, to wpływa na psychikę. Nie byłem zamknięty na klucz i miałem myśli co do ucieczki, że dłużej nie wytrzymam. To niesamowita walka z myślami – opisywał Szreder. Kiedy lekarze stwierdzili, że objawy nie zagrażają jego życiu, odesłali sportowca do domu.
– Dopiero po półtora tygodnia odezwał się sanepid z pytaniem, jak się czuję. Niestety, dla ludzi, którzy przeżywają koronawirusa w domu nie ma żadnej pomocy, żadnych informacji, żadnej opieki, żadnego kontaktu z lekarzem – mówił. Wspominał też, że wcale nie przechodził choroby w łagodny sposób. – Nie pomagał mi paracetamol, miałem problemy z oddychaniem i mówieniem. Temperatura ciała wahała się od 37,5 do nawet 39,4 stopni Celsjusza – podkreślał.
Jak dodał w rozmowie z WP, po potwierdzeniu diagnozy otrzymał smsa, w którym proszono go o zachowywanie się według zaleceń lekarzy. W ciągu 7 dni miał się z nim też skontaktować sanepid. Żadnych zaleceń jednak nie otrzymał, nikt też się z nim nie kontaktował. – Nie odezwał się nikt, nikt nie informował mnie, jak mam dalej się leczyć, kompletnie nikt nie powiedział mi, co mam robić dalej. Jakbym umarł, to pewnie ktoś z rodziny zorientowałby się, że mnie nie ma – mówił.
Czytaj też:
Kolejne ofiary koronawirusa w Polsce. Zmarła m.in. 56-letnia kobietaCzytaj też:
Tusk komentuje przylot największego samolotu świata do Polski. Sparafrazował słowa ChurchillaCzytaj też:
Dmowska-Andrzejuk: „Rozmrażanie” polskiego sportu może ruszyć już 20 kwietnia