Kandydat na prezydenta Lewicy, mimo epidemii, stara się aktywnie prowadzić swoją kampanię. Przeszkadzają mu w tym jednak jego starsi koledzy. Robert Biedroń w ostatnim czasie musiał mierzyć się między innymi ze słowami Aleksandra Kwaśniewskiego, który stwierdził, że wspólnym kandydatem opozycji powinien być Władysław Kosiniak-Kamysz, ale i Leszka Millera, który ogłosił, że nie weźmie udziału w wyborach korespondencyjnych.
W internetowej audycji Tomasza Lisa, szefa „Newsweeka”, były prezydent powiedział, że tylko lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz ma szansę pokonać obecnego prezydenta. Kosiniak-Kamysz ostatnio awansował w sondażach na drugie miejsce, po Andrzeju Dudzie, wyprzedziwszy kandydatkę Platformy Obywatelskiej. – Opozycja powinna mieć jednego kandydata. Wydaje się, że takim kandydatem może być Kosiniak-Kamysz. Jego fala rośnie. To widać po sondażach – przekonywał były prezydent.
A takie słowa przez część polityków Lewicy zostały odebrane jednoznacznie jako próba umniejszenia roli Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich. – Kwaśniewski w ten sposób demobilizuje elektorat lewicy do wzięcia udziału w wyborach, a i tak mało osób deklaruje chęć głosowania na naszego kandydata – stwierdza jeden z polityków. Ale nie tylko były prezydent, ale i były premier zdaniem naszego rozmówcy przeszkadzają w kampanii Roberta Biedronia. Leszek Miller kilka dni temu zadeklarował, że nie weźmie udziału w wyborach korespondencyjnych. "Skoro zamiast urny wyborczej oferuje mi się skrzynkę pocztową, to uważam, że każdy, kto uczestniczy w tej farsie, chcąc nie chcąc, ją legitymizuje i autoryzuje jawny szwindel" – powiedział w poniedziałek w "Rozmowie Piaseckiego" europoseł SLD i były premier Leszek Miller.
W tej, jak to nazwał były premier, farsie zamierza jednak uczestniczyć Robert Biedroń, który nie rezygnuje ze startu w wyborach, choć jego poparcie nie jest duże. Według ostatniego sondażu IBRiS dla Onetu, kandydat Lewicy może liczyć jedynie na 6,4 proc. poparcia. Co więcej, jego spadki w sondażach na bieżąco nieoficjalnie komentuje Leszek Miller. – Miller zapowiedział, że jeśli Biedroń nie uzyska co najmniej takiego wyniku jak Lewica w ostatnich wyborach, czyli 12 proc., to skompromituje ugrupowanie – mówi nasz rozmówca. I twierdzi, że obecny brak wsparcia ze strony byłego premiera dla kandydata lewicy nie wynika wcale z jego niechęci do Roberta Biedronia, a świadczy o konflikcie między Leszkiem Millerem a Włodzimierzem Czarzastym. – Miller ma zadrę do Czarzastego, dlatego na każdym możliwym kroku podszczypuje i jego, i rzeczniczkę SLD, Annę Marię Żukowską – opowiada nasz informator. Co takiego ma za złe szefowi Sojuszu były premier? – Miller uważa, że to Czarzasty stoi za rozbiciem koalicji z PO i PSL. Sam startował z jej list do Europarlamentu i jest za to wdzięczny Schetynie i Platformie Obywatelskiej. Poza tym Miller był przeciwny zamienianiu szyldu SLD na Lewica – opowiada nasz rozmówca z lewicy. Zresztą w samej partii nie ustają głosy, że pozbywanie się dawnej nazwy to nie jest dobra decyzja.
– Czarzasty zmieniając nazwę ugrupowania pozbywa się części naszej historii. To nie podoba się dawnych działaczom SLD, tak samo jak postępowy kandydat na prezydenta Robert Biedroń – opowiada jeden z polityków. I twierdzi, że obecnie na lewicy toczy się podskórna walka między wieloletnimi politykami Sojuszu a kierownictwem SLD. Po wyborczej klęsce Biedronia, na lewicy mogą być tak samo duże rozliczenia, jak w Platformie Obywatelskiej po fatalnej kampanii Kidawy-Błońskiej.
Czytaj też:
Włodzimierz Czarzasty: 10 maja wyborów nie będzie
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.