Przypomnijmy, „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że Ministerstwo Zdrowia zakupiło maseczki za 5 mln złotych, znacznie przepłacając oraz nie sprawdzając jakości towaru. Na transakcji zarobił instruktor narciarski, który prywatnie zna się z rodziną Łukasza Szumowskiego, a sprzedaż produktów ochronnych miał mu ułatwić brat ministra zdrowia. W rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” Łukasz Szumowski przyznał, że gdy resort kupował 100 tys. maseczek, nie miał w tym czasie „żadnych innych możliwości”. – Nie było skąd ich wziąć. Zero. Nic nie było. I nagle kontaktuje się z nami człowiek i mówi: mam pół miliona. Mój brat, z którym ten pan się skontaktował, dał mi o tym znać – przyznał minister.
„Nie było innej oferty”
Szef resortu zdrowia zaangażował do transakcji wiceministra Janusza Cieszyńskiego, który w ministerstwie odpowiada za zakupy. Dodał również, że gdyby nie zareagował na propozycję złożoną przez instruktora, dzisiaj prawdopodobnie oskarżano by go o to, że nie podjął żadnych kroków w celu zapewnienia przedstawicielom służby zdrowia odpowiedniego sprzętu. Szumowski podkreślił, że w czasie, kiedy zawierano kontrowersyjną transakcję, panowała inna sytuacja niż obecnie. – Wszyscy w Europie wydzierali sobie pazurami każdy sprzęt, głównie maseczki. Chwilę wcześniej próbowaliśmy je kupić. Dostaliśmy informację, że są w Niemczech. Zabrał je nam niestety sprzed nosa rząd innego kraju – dodał.
Na uwagę prowadzących rozmowę, że „znajomy ministra robi deal życia na wadliwych maseczkach, to naprawdę nie brzmi dobrze" szef resortu zdrowia odparł, iż „minister kupiłby w tym czasie maseczki nawet od diabła”. – Ale nikt nie chciał ich sprzedać. Nikt. Nie było ani jednej innej oferty. A moja znajomość z kontrahentem polega na tym, że widziałem się z nim cztery lata wcześniej na nartach – dodał.
Co ciekawe, sprawie przyglądało się CBA, które „wskazało, że oferta budzi wątpliwości, ze względu na niewielkie doświadczenie p. Guńki (dostawcy maseczek – przyp.red)”. – Była wątpliwość, czy dostawa zostanie zrealizowana – zaznaczył Cieszyński. Szumowski podejmując ten temat zaznaczył, że resort odpowiednio się zabezpieczył mówiąc Guńce, że maseczki nie zostaną opłacone, dopóki nie znajdą się w Polsce. – Pan Guńka powiedział, że się na to zgadza. Nie ryzykowaliśmy więc środków publicznych – dodał.
Specjalny zespół
Po pewnym czasie w ministerstwie powstał specjalny zespół, który odpowiadał za kontakt z firmami oferującymi sprzęt ochronny. – Często się okazywało, że ci, którzy zaręczali, że mają świetny towar, nie mieli go wcale. My mieliśmy już przygotowane pieniądze, a oni nie mogli dostarczyć go dzisiaj, tylko za miesiąc – powiedział Szumowski.
Cieszyński podczas wywiadu przyznał z kolei, że ministerstwo dostawało propozycje zakupu maseczek, ale były one trudne do zaakceptowania. Wiceminister otrzymał m.in. SMS od byłego pracownika Ministerstwa Finansów, który deklarował „dostarczenie od ręki” dwóch mln maseczek. Wspomniana osoba zaproponowała maski z przedpłata oraz do odbioru w Singapurze. – W ówczesnym czasie, wszystkie oferty, przy których MZ miał zapłacić z góry przed dostawą albo przedpłacić dość wysoką zaliczkę, były od razu odrzucane. Wiedzieliśmy, czym to się może skończyć – podkreślił Cieszyński.
Czytaj też:
Tylko dwa nowe przypadki koronawirusa w Niemczech. Poprzedniego dnia – 583