Czasami bywa tak, że w ciągu ośmiu godzin służby zaliczy się taką kumulację, że po powrocie do domu człowiek marzy tylko o łóżku i o tym, żeby jak najszybciej zasnąć. Całkiem niedawno właśnie w takim czasie mieliśmy spotkanie ze starszą bezdomną panią i kafkowskie zderzenie z absurdalnym systemem. Następnie poznaliśmy roszczeniowego idiotę, który sam zniszczył drzwi w swoim ekskluzywnym pojeździe, na koniec zaś trafił się cukiereczek, jakich mało, warchoł pierwsza klasa, krótko mówiąc – wrzód na dupie normalnej sąsiedzkiej społeczności. Ale po kolei.
W służbie trzeba spróbować jak najszybciej stać się czymś w rodzaju odpornego na emocje robota. Każdy, kto nie będzie dążył do maksymalnej immunizacji, może skończyć źle lub bardzo źle. Czasami jednak nie da się być obojętnym, czasami jednak nie da się sobie wmówić, że trzeba zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed chwilą, bo czeka nowa robota, nowe wyzwanie lub nowa pierdoła. Niekiedy jest tak, że kwitnie się z trupem trzecią godzinę, obok płaczą dzieci, że mama albo tata mogliby żyć, gdyby mieli pieniądze na leki, słucha się tego łkania, tych szlochów, później człowiek wychodzi i jedzie do dorosłych i – zdawałoby się – inteligentnych ludzi, którzy kłócą się o to, że ktoś komuś przesunął wycieraczkę przed drzwiami… To czasem bawi, kiedy patrzy się na takich skończonych kretynów. Czasem. Niestety nie zawsze można powiedzieć wprost, żeby się zdrowo w łeb pierdolnęli, bo w życiu chyba nie mieli prawdziwych problemów, więc tworzą sobie wyimaginowane. Trzeba udawać zainteresowanie, trzeba udawać, że się uważnie słucha, trzeba pokiwać głową, trzeba przetrwać do chwili, kiedy będzie można odwrócić się na pięcie i pójść w pizdu.
To popołudnie zaczęło się od spotkania ze starszą kobietą – schorowaną, zagubioną, kulejącą. Temperatura zaczęła robić się taka, że nie można było zostawić jej samej sobie. Powiedziała nam, że pochodzi z północnej Polski, że wędruje tak sobie od wielu lat, że nie ma się gdzie podziać, że daje sobie radę w życiu, ale dzisiaj potrzebowałaby się gdzieś przespać. Że po prostu potrzebuje pomocy. Trzeźwa, w miarę racjonalna, nie z tych, co na cwaniaka wykorzystują wszystkie służby. Wypytujemy ją o jej życie, o jej przeszłość, o rodzinę. Rozgadała się: siedemnaście lat pracowała w różnych zakładach, później wypadek w pracy, problemy z nogą, do tego rozwód i odebranie jej przez męża jedynej córki, z którą nie ma żadnego kontaktu, bo zrobili z niej wariatkę, bo się jej pozbyli, bo wypadła z kapitalistycznego systemu pracy, stała się bezużyteczna i niepotrzebna. Mimo ciężkich przejść i smutnych doświadczeń nie była jakoś szczególnie przybita, nawet się uśmiechała. Daje sobie radę w życiu, w tej reklamówce ma cały dobytek, wszystko, co jej do życia potrzebne. Uśmiechamy się, pakujemy ją na wózek i jedziemy na jednostkę. W drodze pytamy, czy chciałaby zjeść coś ciepłego. Podziękowała; rano zjadła bułkę i napiła się wody, a w torbie ma aż trzy pączki z poprzedniego dnia, więc nie jest głodna. W jednostce wypiła herbatę, zjadła część kanapki, którą przygotował jej dyżurny, grzecznie podziękowała, wyjęła różaniec i zaczęła się modlić.
I wtedy zaczęła się nasza potyczka z totalnie porąbanym systemem. Szumne przekazy medialne tworzą ludzie, którzy nie mają pojęcia o rzeczywistości i rzeczywistych możliwościach w terenie. „Zadzwoń pod 112, a na pewno uzyskasz pomoc”. Niestety, to tak nie działa. Gdyby tak to działo, to dyżurny zatelefonowałby, gdzie trzeba, zawieźlibyśmy kobiecinę pod wskazany adres i już. Po interwencji. Tymczasem on dzwoni w jedno miejsce, w drugie, w trzecie… Wszędzie go odbijają. Tutaj nie przyjmują kobiet, tutaj trzeba by było mieć skierowanie z opieki społecznej, a ta już zamknięta, w mieście obok mogliby wziąć, bo przyjmują kobiety, ale interwencja musiałaby być na terenie ich miasta, więc nie wezmą. Poza tym pani nie jest od nas z rejonu, więc niech spada do opieki w swoje rejony. Późne popołudnie, pięćset kilometrów, niech spada w swoje rejony. Niech to szlag.
Przysłuchujemy się tym rozmowom telefonicznym i nie wierzymy własnym uszom. Jest żul, najebany, psychol albo naćpany – proszę bardzo, pełna obsługa. Może być nawet z Afganistanu, nie ma sprawy: dołek, izba, psychiatryk lub inny szpital. Pełen pakiet. Dyżurny tak samo sfrustrowany jak my, ale mówi, żebyśmy jechali na interwencję, a on dalej będzie dzwonił, kobiety popilnuje razem z dzielnicowymi. Wstajemy i idziemy do wyjścia, a bezdomna wędrowniczka pyta nas, z różańcem w ręku, czy jej pomożemy. Tak, oczywiście. Teraz mamy poważną interwencję, ale proszę się o nic nie martwić. Dyżurny znajdzie miejsce, gdzie będziemy mogli panią umieścić.
Na miejscu jakiś wymuskany kosmita w aucie za kilkadziesiąt tysięcy złotych, bardzo zdenerwowany. Wysiadał z samochodu, uderzył drzwiami o kamień, który leżał przy jezdni. Na drzwiach rysa, tak nie może być, ktoś musi za to odpowiedzieć, on tego tak nie zostawi. Kolejny parweniusz z zegarkiem, którego wartość przekraczała wartość mojego auta. Równocześnie kilkaset metrów dalej nadal siedziała starsza pani z różańcem w ręku i żółtą torbą foliową, w której znajdował się cały dorobek jej życia. Jedyne, czego pragnęła, to przespać się tej nocy w ciepłym miejscu. Dziwaka „pouczono o dalszym możliwym toku postępowania”.
Kolejny telefon od dyżurnego, żebyśmy ogarnęli jeszcze jeden krótki temacik, bo nad tematem noclegu wciąż pracuje, a nie ma sensu, żebyśmy wszyscy pilnowali modlącej się kobieciny. Podjeżdżamy na miejsce, a tam starszy pan, który pokazuje nam swoje auto, że niby zastawione, że niby nie może wyjechać. Kolega zaczął mu grzecznie tłumaczyć, że może troszkę zastawione, ale da się wyjechać, a w ogóle to on też nie zaparkował prawidłowo, bo auto dwoma kołami na trawie stoi. No i się zaczęło. Furiat naskoczył na nas, że jego wnukami moglibyśmy być, że nie będziemy mu uwagi zwracać, że on po nas zadzwonił, że mamy mu pomóc, a nie dyskutować. Wyciąga aparat, biega po jezdni, zdjęcia robi pojazdów. Spokojnie można by go poszarpać i wtargać do wózka. Zbieg¬li się sąsiedzi – ku naszemu zaskoczeniu nie po to, żeby nas wyzywać, tylko po to, żeby powiedzieć, że go nienawidzą, że ze wszystkimi się kłóci, że gdyby mogli bezkarnie zabić jednego człowieka, to wszyscy wybraliby właśnie jego. Auto specjalnie postawił w ten sposób, żeby niby wyglądało na zablokowane, bo się mści za to, że kiedyś wezwali do niego niebieskich, kiedy pijany wyczyniał cuda. Taki Kargul z niego. Mocno się zdziwił, że mu wniosek do sądu piszemy: za bezpodstawną interwencję, za bieganie po jezdni i awanturę. Obrażony jak dziecko do końca już się nie odzywał, a po podpisaniu pouczeń wypalił z radiowozu jak poparzony. Od razu pojechał złożyć na nas skargę. Nie udzieliliśmy pomocy tak, jak by sobie tego życzył, a on płaci na nas podatki i wie, w jaki sposób mamy mu udzielać pomocy. Codzienność.
Trochę to wszystko trwało. Z powrotem do jednostki. Nasza wędrowniczka przy drugiej herbacie, a dyżurny mówi, że wynegocjował porozumienie pomiędzy komendą a urzędem miasta: przyjmą ją tam, gdzie niby przyjmują tylko mężczyzn, mają przyjąć także kobietę. Wszystko jest na piśmie. No cóż: papier swoje, rzeczywistość swoje. Opiekun przy wejściu mówi nam kategorycznie, że kobiet nie biorą. Dzwoni do jakiegoś swojego kierownika, że wciskamy mu babę. Starsza pani oczywiście wszystkiego słucha. W końcu biorę telefon od niego i mówię temu kierownikowi, że gówno mnie obchodzi, co ma do powiedzenia, bo jest porozumienie i mają przyjmować również kobiety. No tak, tak… Wyjątkowo możemy wziąć, ale tylko wyjątkowo, bo ta pani powinna u siebie się zgłosić i tam mieć zapewnioną pomoc. Kolejny kosmita! Jasne, zaraz ją zawieziemy nad Bałtyk i przekażemy tamtejszej opiece. A to Polska właśnie.