Z punktu widzenia Donalda Tuska sprawy przybierają coraz gorszy obrót. Chciał wykiwać "spiskowców", a tymczasem to oni wykiwali jego. Przesunięcie konferencji o miesiąc wcale nie musi przyczynić się do załagodzenia sytuacji. Może tę sytuację zaognić.
Oto kilka osób, które mniej lub bardziej jawnie krytykują szefa PO, postanowiło się spotkać i porozmawiać. Mogli to zrobić w tajemnicy, mogli porozumiewać się w miejscach publicznych tajnym kodem, mogli rozsyłać sobie zaszyfrowane maile z separatystycznymi hasłami. Wtedy nikt nie wiedziałby o ich knowaniach. Oni tymczasem zorganizowali jawną konferencję na której w świetle dnia (i fleszy) postanowili zmierzyć się z rzeczywistością. No i wybuchła afera, bo nie zaprosili na spotkanie szefa. Organizatorzy są zawieszeni w partii, a nad każdym, kto chciał się dołączyć zawisł miecz wykluczenia z partii.
Słuchając przybocznych Donalda Tuska można odnieść wrażenie, że wykryli spisek, który miał doprowadzić do wzmocnienia (wydzielenia, oddzielenia?) w PO silnej grupy oponentów linii, którą sami uprawiają. Cała sprawa jest szyta grubymi nićmi, bo niczego nie trzeba było odkrywać. Przecież wiadomo komu w partii nie podoba się styl Tuska, a o spotkaniu mówiło się od dawna. Jednym z zaproszonych był Jerzy Buzek, europoseł PO, który gdy afera wybuchła najpierw się wycofał, a później apelował o rozwiązanie wewnętrznego konfliktu. Dla szefów PO sytuacja byłaby opanowana, gdyby konferencji nie było w ogóle, a jej inicjatorzy musieli poszukać innej partii.
Słuchając przybocznych Donalda Tuska można odnieść wrażenie, że wykryli spisek, który miał doprowadzić do wzmocnienia (wydzielenia, oddzielenia?) w PO silnej grupy oponentów linii, którą sami uprawiają. Cała sprawa jest szyta grubymi nićmi, bo niczego nie trzeba było odkrywać. Przecież wiadomo komu w partii nie podoba się styl Tuska, a o spotkaniu mówiło się od dawna. Jednym z zaproszonych był Jerzy Buzek, europoseł PO, który gdy afera wybuchła najpierw się wycofał, a później apelował o rozwiązanie wewnętrznego konfliktu. Dla szefów PO sytuacja byłaby opanowana, gdyby konferencji nie było w ogóle, a jej inicjatorzy musieli poszukać innej partii.
Co zmieni przesunięcie jej o miesiąc? Nic! Jeżeli Tusk pojawi się w Gliwicach miesiąc później, skompromituje się. Będzie musiał udawać, że został tam zaproszony podczas, gdy w rzeczywistości zaprosił się sam i to na siłę. Z kolei jeżeli częściowo wyrzuceni z PO (bo tylko zawieszeni) organizatorzy nie zaproszą go po raz kolejny, ośmieszy się jeszcze bardziej. Tak źle i tak niedobrze.
Co powinien zrobić zatem Donald Tusk? Docenić to, że są tacy, którym jeszcze zależy, zaprosić ich na kawę, wysłuchać skarg na swój styl rządzenia partią, i pożyczyć owocnych obrad. Tak zrobiłby każdy, komu na sercu leży dobro partii. Ale czy Tuskowi rzeczywiście o dobro partii chodzi? Niektórzy w PO na głos zaśmialiby się słysząc to pytanie. Jednego można być pewnym. Mamy przed sobą kolejny miesiąc mydlanej opery pt. Tusk tańczący ze spiskowcami.