Wcześniej w wyniku odniesionych obrażeń zmarli dwaj inni policjanci w wieku 31 i 32 lat. W wyniku strzelaniny ranny został także strażnik oraz jeden z osadzonych. Ten ostatni walczy o życie w sieradzkim szpitalu. Mężczyzna został ranny w brzuch, rękę i udo.
Strażnik, który otworzył ogień, został ranny w przedramię; jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo; jest obecnie przesłuchiwany przez prokuratora.
W poniedziałek ok. godz. 8.30 trzech policjantów z sekcji do walki z przestępczością samochodową KWP w Łodzi przyjechało do Zakładu Karnego w Sieradzu po aresztanta. Gdy nieoznakowany radiowóz wyjeżdżał z więzienia, strażnik otworzył ogień z karabinka automatycznego.
Postrzeleni zostali trzej policjanci oraz mężczyzna, po którego przyjechali do zakładu. W wyniku odniesionych ran na miejscu zginęli 31-letni sierżant (był w służbie od czterech lat) i 32- letni młodszy aspirant (służył w policji od 11 lat). Ciężko ranny 40-letni funkcjonariusz w stanie krytycznym trafił do szpitala, gdzie zmarł.
Strażnik zabarykadował się w wieżyczce więzienia. Na miejsce przyjechali antyterroryści i policyjni negocjatorzy. Negocjacje ze strażnikiem nie przyniosły jednak efektu. W pewnym momencie doszło do wymiany ognia pomiędzy antyterrorystami i strażnikiem. W trakcie strzelaniny ten ostatni został ranny.
Według nieoficjalnych informacji, strażnik oddał w sumie co najmniej kilkadziesiąt strzałów. Dysponował dwoma magazynkami do karabinka automatycznego, w każdym było po 30 naboi. Według relacji policjantów, mężczyzna strzelał też do osób, które chciały pomóc rannym. Postrzelonych policjantów odciągnął dyrektor placówki.
Jak powiedział dyrektor więzienia płk Marek Lipiński, strażnik więzienny "miał psychiczną i fizyczną zdolność do pracy". Był zatrudniony w zakładzie od sześciu lat i pełnił służbę na takich stanowiskach, które nie mogły go stresować. "To dobry pracownik. Nie wiadomo, dlaczego zaczął strzelać" - dodał dyrektor i przyznał, że nie widzi powodów takiego postępowania. Zaznaczył, że strażnik nie miał kontaktu z aresztowanym.
Do sieradzkiego zakładu przyjechała wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa. Po wyjściu powiedziała dziennikarzom, "iż strażnik miał pełną świadomość swojego czynu i nie ma żadnego dla niego usprawiedliwienia". "Od pewnego czasu funkcjonariusze mają dłuższe urlopy - po to, by mogli lepiej wypocząć. Strażnik miał wykorzystany urlop, nie mógł być więc przemęczony" - powiedziała. Zaznaczyła, że mężczyzna odbył wcześniej służbę wojskową i miał doświadczenie z bronią.
Według Kempy, pracownicy służby więziennej powinni być szkoleni także na wypadek takich przypadków. Strażnik został zatrzymany i przekazany do dyspozycji prokuratora. Z wstępnych ocen, w zakładzie nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości na linii przełożony - podwładny - dodała. Sam zakład należy do jednych najlepszych w kraju. Przebywa tam ponad tysiąc osadzonych i pracuje ok. 300 pracowników.
Jeden z mieszkańców Sieradza, który mieszka ok. 50 metrów od zakładu powiedział, że w czasie strzelaniny pod zakładem stało ok. 20 osób oczekujących na widzenie. Kiedy doszło do zdarzenia, nikt nie uprzedził ich o grożącym im niebezpieczeństwie.
Komendant główny policji Konrad Kornatowski polecił otoczyć opieką i udzielić wszelkiej pomocy rodzinom zastrzelonych policjantów.
To pierwsi policjanci, którzy w tym roku zginęli na służbie - w sumie od 1990 r. zginęło 109 funkcjonariuszy.
Do podobnej sytuacji doszło w kwietniu ub. roku w areszcie w Jeleniej Górze. Strażnik więzienny okupował jedną z wieżyczek na terenie obiektu prawie osiem godzin. Oddał też w ziemię 13 strzałów ze służbowego kałasznikowa, nikogo jednak nie ranił. W październiku skierowano do sądu akt oskarżenia przeciwko niemu. Prokuratura zarzuciła mu "przekroczenie uprawnień służbowych, wynikających z zasad prawa użycia broni przewidzianych w ustawie o służbie więziennej". Grozi za to do trzech lat więzienia.pap, ss, ab