W ubiegłą niedzielę 25 kwietnia do Polski przetransportowano z Indii polskiego dyplomatę oraz jego rodzinę: ciężarną żonę i czwórkę dzieci. Sprowadzono ich do kraju ze względu na stan zdrowia (od razu trafili do szpitali), ale też z powodu sytuacji w Indiach, gdzie szaleje indyjska odmiana koronawirusa. W Indiach brakuje tlenu dla chorych na COVID-19, a nowe zakażenia koronawirusem są liczone w setkach tysięcy. Liczba zgonów przekracza z kolei 3,5 tys. dziennie.
Już, gdy sprowadzono dyplomatę do Polski (konkretnie: pierwszego sekretarza ambasady RP w New Delhi), przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia podkreślali, że zostanie zbadane, czy on i jego rodzina nie są zakażeni mutacją indyjską SARS-CoV-2.
Polsat News: Polski dyplomata z indyjskim wariantem koronawirusa
Dokładnie tydzień później, 2 maja, Polsat News dowiedział się, że u dyplomaty wykryto zakażenie indyjskim wariantem koronawirusa. Tę informację potwierdził później w rozmowie z Polską Agencją prasową prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Wcześniej informowano jedynie, że dyplomata trafił do szpitala zakaźnego w Warszawie, z kolei jego żona została przetransportowana do szpitala MSWiA (też w stolicy).
Czytaj też:
Misja polskiego rządu. Ciężko chory na COVID-19 dyplomata wrócił do kraju z Indii