Podczas transportu pomiędzy wrocławskimi szpitalami, znajdująca się w pojeździe pacjentka zmarła. Jak się później okazało, sanitariusz zatrudniany przez jedną z placówek był pracownikiem zewnętrznej firmy, a w dniu zdarzenia znajdował się pod wpływem narkotyków. Nie dochował też zasad obowiązujących w takich przypadkach i mimo wiedzy o zgonie kobiety, nadal woził ją ambulansem po mieście.
Uniwersytecki Szpital Kliniczny powołał wewnętrzną komisję do zbadania opieki nad pacjentką, która miała zostać przekazana do szpitala przy ul. Koszarowej we Wrocławiu. Ustalono, że stan jej zdrowia uzasadniał potrzebę izolowania jej na oddziale zakaźnym. Zamówienie transportu miało być prawidłowe i oparte na umowie z podwykonawcą, prywatną firmą.
Karetka powinna być w tym przypadku obsługiwana przez osoby z uprawnieniami ratownika medycznego lub pielęgniarki. Prokuratura stwierdziła, że sanitariusz obsługujący ten przejazd nie miał takich uprawnień. Według nieoficjalnych informacji, wbrew regułom miał też nie jechać razem z kobietą, ale w kabinie z kierowcą.
Szpital o raporcie nie chciał mówić z dziennikarzami, wskazując na trwające prace odpowiednich służb. Wiadomo, że przekazał prokuraturze dokumentację medyczną zmarłej, nagrania monitoringu oraz nagrania rozmów telefonicznych pracowników. Sekcja zwłok nie wykazała bezpośredniej przyczyny zgonu, dlatego zlecono już dodatkowe, bardziej szczegółowe badania. Sanitariusz przebywa w areszcie tymczasowym.
Czytaj też:
Gniezno. Incydent na SOR-ze. Kierowca karetki pod wpływem narkotyków