Straż Graniczna nie skomentowała na razie medialnych doniesień w sprawie zatrzymania dziennikarki „Faktu” przy polsko-białoruskiej granicy. Głos zabrał natomiast przedstawiciel policji. – Policjanci otrzymali zgłoszenie o możliwości utrudniania czynności prowadzonych przez Straż Graniczną. Naszym obowiązkiem w takiej sytuacji jest podjęcie interwencji – tłumaczył podinsp. Tomasz Krupa z komendy w Białymstoku.
Funkcjonariusz dodał, że kontrola trwała 20 minut, a wydłużyło ją to, że dziennikarka nie potrafiła wskazać gaśnicy i trójkąta w aucie i dzwoniła zapytać o to użytkownika pojazdu.
Co wydarzyło się w pobliżu granicy?
Z relacji dziennika wynika, że Agnieszka Kaszuba miała obserwować interwencję, którą nieopodal Zalewu Siemianówka, a później przy budynku straży w Michałowie, podejmowali wobec grupy migrantów funkcjonariusze Straży Granicznej. „Fakt” podkreślił, że miejscowości te nie są objęte stanem wyjątkowym, a więc na tych terenach nie obowiązują żadne ograniczenia dotyczące pracy dziennikarzy czy wolontariuszy.
Reporterka miała przekazać, że po godz. 18. grupę migrantów odebrał autokar, który następnie skierował się w stronę Białegostoku i Krynek, czyli tam, gdzie znajduje się przejście graniczne. Chwilę później została zatrzymana przez policję. Początkowo miała zostać poinformowana, że chodzi o możliwość popełnienia przestępstwa polegającego na jechaniu za pojazdami Straży Granicznej. Ostatecznie została ukarana mandatem za brak trójkąta ostrzegawczego na pokładzie pojazdu.
Czytaj też:
„Polska odpiera atak ze Wschodu”. Pedofilskie i zoofilskie zdjęcia ponownie w „Wiadomościach” TVP