Troje dziennikarzy zatrzymanych przy granicy polsko-białoruskiej. W celi spędzili dobę

Troje dziennikarzy zatrzymanych przy granicy polsko-białoruskiej. W celi spędzili dobę

Policja, zdj. ilustracyjne
Policja, zdj. ilustracyjne Źródło: Shutterstock / DarSzach
Przedstawiciele francusko-niemieckiej telewizji ARTE oraz polska dziennikarka AFP spędzili noc na komisariacie, ponieważ wjechali w przygraniczną strefę objętą stanem wyjątkowym. W rozmowie z "Wyborczą" opisali swoje doświadczenia.

Maja Czarnecka z AFP Sprawdzam, reporterka Ulrike Daessler z ARTE oraz jej kamerzysta Andreas we wtorek 28 września udali się w pobliże polsko-białoruskiej granicy w celu nakręcenia materiału dla europejskiej telewizji. Mieli w planach rozmowy z mieszkańcami i ujęcia patroli straży granicznej. Jak twierdzą, w okolicach Harkawicz zabłądzili, a pogranicznicy skierowali ich w stronę Babik. Po drodze zatrzymał ich jednak patrol policji, który nie czekał na wyjaśnienia.

– Dziennikarze znajdowali się w strefie, w której nie powinni się znajdować, nie mieli stosownych przepustek. To nie jest kwestia dania im wiary bądź nie, decyzja należała do sądu – stwierdził krótko Tomasz Krupa, rzecznik prasowy podlaskiej policji.

Sąd w Sokółce zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary

Przedstawiciele mediów na 48 godzin stracili cały swój sprzęt łącznie z telefonami oraz wszystkie dokumenty. Następnego dnia stanęli przed Sądem Rejonowym w Sokółce, gdzie uznano ich za winnych wykroczenia z art. 23 ust. 1 pkt 7 Ustawy z dnia 21 czerwca 2002 r. o stanie wyjątkowym. Sędzia zastosowała jednak nadzwyczajne złagodzenie kary i ukarała dziennikarzy jedynie naganą.

Dziennikarki skarżą się na niewspółmierne środki

Maja Czarnecka w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” mówiła o zastosowaniu niewspółmiernych środków. Ulrike Daessler z ARTE jako doświadczona reporterka z 30-letnim stażem w Iraku, Sudanie, Libii, Tunezji, Mali, Sudanie Południowym i Wybrzeżu Kości Słoniowej podkreślała, że nigdy wcześniej nie miała podobnej sytuacji. Skarżyła się na brak tłumacza, niemożność poinformowania rodziny i przełożonych oraz brak tak podstawowych rzeczy jak żywność, mydło czy szczoteczka do zębów.

– Miałam wrażenie, że chcą nas aresztować, żeby dać przykład – mówiła polskim dziennikarzom. Rozmawiała już z ambasadą Niemiec w Warszawie. Z dyrekcją swojej stacji podejmie decyzję co do dalszych kroków prawnych.

Czytaj też:
Straż Graniczna o białoruskiej prowokacji. „Znaleziono atrapę bomby”

Źródło: Gazeta Wyborcza