Jak czytamy, dramatyczne sceny rozegrały się w centrum Gródka, około 15 km od polsko-białoruskiej granicy późnym wieczorem w środę 6 października. Grupa 11 obywateli Konga przyszła przed miejską bibliotekę po tym, jak trzy dni wcześniej nielegalnie przekroczyła polsko-białoruską granicę. Jak powiedzieli dziennikarzowi, błąkali się po lasach bez jedzenia i picia i zdecydowali się w końcu wejść do miasta, bo nie mieli już sił na taką tułaczkę.
Reporter Onetu wskazuje, że na miejscu zgromadzili się funkcjonariusze Straży Granicznej, medycy i mieszkańcy miasta. Kiedy jednak dziennikarz przyznał się, że jest tam służbowo, zachowanie lekarzy i pograniczników miało się zmienić. Dziennikarz usłyszał jednak od grupy migrantów, że proszą oni o azyl w Polsce. Fragment wypowiedzi świadczącej o tym, został nagrany i zamieszczony na stronie Onetu. Dziennikarz informuje, że na miejscu nie było tłumacza, a migranci byli w stanie posługiwać się jedynie językiem francuskim, którego nie znał nikt oprócz dziennikarza będącego na miejscu.
SG twierdzi, że migranci trafili do innej placówki
Jak czytamy, pomocy nie udzielono początkowo nieprzytomnej 16-latce. Dopiero, gdy zainteresowali się nią aktywiści, pogranicznicy zabrali ją do samochodu i wywieźli. Kongijczycy mieli prosić o pomoc dla nastolatki już wcześniej, jednak funkcjonariusze temu zaprzeczają. Gdzie zabrano 16-latkę i inne osoby z grupy?
SG twierdzi, że do placówki w Bobrownikach, jednak miejscowość ta znajduje się w strefie stanu wyjątkowego, dlatego dziennikarz i aktywiści nie byli w stanie zweryfikować, czy ostatecznie tak właśnie się stało. Dziennikarze i aktywiści zostali ponadto zatrzymani i wylegitymowani w Gródku, gdyż jak im powiedziano, jedna z migrantek miała koronawirusa, dlatego cała reszta musiała zostać odizolowana.
Czytaj też:
Rzeczniczka SG pokłóciła się z dziennikarką TVN24. „Po co pani ta informacja?”