Przypomnijmy, że w lipcu TSUE orzekł, że Izba Dyscyplinarna SN powinna zostać natychmiast zawieszona. Choć politycznych decyzji w tej sprawie nie podjęto, pierwsza prezes SN Małgorzata Manowska zastopowała wpływ nowych spraw do Izby. Niektórzy sędziowie dalej jednak orzekali, korzystając ze spraw, które wpadły na ich wokandę przed wyrokiem. Efektem braku działań w sprawie Izby Dyscyplinarnej jest kara nałożona przez TSUE na Polskę. To milion euro dziennie od chwili doręczenia decyzji do mementu zastosowania się do żądań Trybunału.
– Może Trybunał Sprawiedliwości nie do końca rozumie pojęcie niezawisłości sędziowskiej. Pierwszy prezes Sądy Najwyższego ani prezes nie ma uprawnień do aresztowania akt, zamykania szaf. To były sprawy, które były przyznane sędziom wcześniej. Były u nich w szafach. Inne sprawy nie zostały przekazane do orzekania. Więc nie wiem, jak Trybunał Sprawiedliwości wyobraża sobie zawieszenie. Mam im zamknąć drzwi na klucz do gabinetów? – tłumaczy w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Manowska.
Małgorzata Manowska: Niech nikt się nie spodziewa mojej dymisji
Dziennikarka „GW” dopytywała również Manowską o chaos, który powstał w Sądzie Najwyższym. Chodzi o to, że niektórzy sędziowie nie chcą orzekać ramię w ramię z sędziami powołanymi przez KRS sprzed 2018 roku. Autorzy wniosku utrzymują, że podpisali go, by „ograniczyć możliwe negatywne konsekwencje orzekania w określonych składach Sądu Najwyższego”.
– Będę bronić nowo powołanych sędziów do ostatniego dnia mojego trwania na tym stanowisku. Niech nikt się nie spodziewa mojej dymisji, bo się jej nie doczeka! – oznajmiła, zamykając przed dziennikarką „GW” drzwi.
Czytaj też:
Izby Sądu Najwyższego się buntują. Chodzi o nominatów „neo-KRS”