Zacznę od kilku wyjaśniających uwag. Jestem konserwatystą, to znaczy uważam, że religia ma swoje miejsce w przestrzeni publicznej i powinna je zachować, że instytucje długiego trwania nie powinny być naruszane za pomocą rewolucyjnych zmian, a jeśli coś ma jakąś niezmienną cechę od wieków, to dzieje się tak z jakiegoś powodu i nie należy tego poddawać procesowi łatwej zmiany.
Z tych powodów jestem przeciwnikiem wprowadzanie do systemów prawnych tzw. „małżeństw homoseksualnych”. Istotną cechą małżeństwa, niezależną od jego zmieniających się form, a nawet od akceptacji lub jej braku wewnątrz danej kultury dla homoseksualności czy aktów homoseksualnych, pozostaje fakt, że tworzone jest ono przez kobietę i mężczyznę. Jest ogromnym ryzykiem podważanie tego modelu i zastępowanie go zupełnie nowym.
To stanowisko nie oznacza jednak, ani że nie możemy rozmawiać o ułatwianiu – także w wymiarze prawnym – życia ludziom w związkach jednopłciowych, ani tym bardziej zgody na dyskryminację (której, przypomnijmy, zakazuje Katechizm Kościoła Katolickiego).
Wszystkie te poglądy nie oznaczają jednak, że w najmniejszym choćby stopniu popieram Inicjatywę Stop LGBT. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Prawo do manifestowania i wyrażania swoich poglądów jest jednym z najbardziej fundamentalnych w demokracji. Ja sam w zasadzie nie chodzę na Marsze. Nie byłem nigdy ani na Marszu Niepodległości, ani na Marszu Równości – i nie wybieram się na nie. Byłem, jakiś czas temu, raz czy dwa na Marszu dla Życia i Rodziny, i na procesjach Bożego Ciała, ale generalnie nie bardzo pociągają mnie formy zbiorowego wyrażania poglądów czy nawet wiary.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.