Nic się nie stało, zakazu aborcji nie ma. Tragedia z Pszczyny przeczy narracji PiS?

Nic się nie stało, zakazu aborcji nie ma. Tragedia z Pszczyny przeczy narracji PiS?

Mieszkańcy Pszczyny upamiętnili śmierć 30-latki
Mieszkańcy Pszczyny upamiętnili śmierć 30-latki Źródło: Newspix.pl / Rafal Klimkiewicz/EDYTOR.net
– W moim przekonaniu nic takiego, co by zagrażało interesom kobiet, się nie stało – mówił po wyroku TK w sprawie aborcji prezes PiS Jarosław Kaczyński. Prezydent szumnie zapowiadał projekt, który miał wyciszyć protesty, a który dziś leży na dnie sejmowej zamrażarki. Tymczasem, prokuratura bada sprawę śmierci 30-letniej kobiety z Pszczyny, której zgon rzuca cień na przepisy aborcyjne w naszym kraju. Czy wydarzyła się właśnie tragedia na miarę irlandzkiego przypadku Savity Halappanavar?

„Lekarze czekali na obumarcie płodu. Płód obumarł. Pacjentka zmarła” – te trzy krótkie zdania wstrząsnęły opinią publiczną w minioną sobotę. To wtedy prawniczka Jolanta Budzowska ujawniła sprawę ze Szpitala Powiatowego w Pszczynie. Będąca w 22. tygodniu ciąży 30-letnia kobieta, trafiła do szpitala z powodu odpłynięcia płynu owodniowego, z żywą ciążą. Po niespełna dobie w szpitalu pacjentka zmarła.

Jak jeszcze za życia relacjonowała swojej rodzinie, lekarze oczekiwali na obumarcie płodu, by móc dokonać aborcji. 30-latka wiązała taką decyzję z obowiązującymi po wyroku TK przepisami o nielegalnej aborcji w przypadku wad płodu. „Gorączka wzrasta, oby nie dostać sepsy, bo stąd nie wyjdę” – pisała do rodziny. Przyczyną jej śmierci był wstrząs septyczny.

W rozmowie z „DGP”, Jolanta Budzowska wskazywała również, że zajmuje się także inną, podobną sprawą. – Sprawa śmierci 30-latki, to druga podobna sprawa w ostatnim czasie. W obu źródłem zagrożenia życia dla kobiet w ciąży był wstrząs septyczny, związany z przedwczesnym odpłynięciem wód płodowych przed 23. tygodniem ciąży. Obie pacjentki straciły ciążę. Jedna z nich zmarła. Druga przeżyła, ale przez długi czas walczyła o życie. Usunięto jej macicę i nerkę – wskazywała.

Winny wyrok TK? Powstał efekt mrożący

Jak jeszcze za życia sugerowała 30-letnia pacjentka, jej sytuacja mogła być związana z wyrokiem TK z października ubiegłego roku. Podobna sugestia wypływa także ze słów reprezentującej rodzinę zmarłej – prawniczki Jolanty Budzowskiej. Prokuratura przygląda się sprawie, szpital deklaruje współpracę z prokuraturą i zapewnia, że personel zrobił wszystko, co w jego mocy, a minister zdrowia Adam Niedzielski zleca kontrolę w placówce.

„Osobną sprawą jest ocena stanu prawnego w zakre­sie dopuszczal­ności prz­ery­wa­nia ciąży. W tym miejscu należy jedynie pod­kreślić, że wszys­tkie decyzje lekarskie zostały pod­jęte z uwzględ­nie­niem obow­iązu­ją­cych w Polsce przepisów prawa oraz stan­dardów postępowania” – dodaje na końcu swojego oświadczenia szpital, wprowadzając jednak nutę obawy o to, co dokładnie stało się feralnego dnia na oddziale.

Czy to, co się wydarzyło jest związane z wyrokiem TK? To pytanie zapewne dudni dziś w głowach wielu osób. Wyrok TK, który przed rokiem wywołał gigantyczne protesty w całym naszym kraju, zlikwidował jedną z przesłanek aborcyjnych. Usunięcie ciąży z uwagi na ciężkie i nieodwracalne wady płodu nie jest od tamtej pory możliwe. Ciążę usunąć można jedynie wtedy, gdy pochodzi ona z czynu zabronionego (np. gwałtu) albo zagraża zdrowiu lub życiu kobiety.

Jak jednak rozgraniczyć, kiedy istnieje zagrożenie życia lub zdrowia, a kiedy można zasugerować się nowymi przepisami bez takiego ryzyka? W rozmowie z „DGP”, zarówno Jolanta Budzowska, jak i adwokat Oskar Luty wskazywali na chaos prawny, który powoduje efekt mrożący. Oznacza to, że niejasność przepisów, czy też ich nagromadzenie w procesie decyzyjnym lekarza powoduje, że lekarz sam staje pod pręgierzem. Zamiast martwić się jedynie stanem swojej pacjentki, musi brać pod uwagę także prawne okoliczności swoich działań.

Politycy PiS zapewniali, że wyrok TK nie zmieni życia kobiet

Choć w trakcie protestów po wyroku TK wskazywano wielokrotnie, że skutkiem zmiany mogą być tragedie, politycy PiS zapewniali, że decyzja Trybunału nie zmieni życia kobiet. – W moim przekonaniu nic takiego, co by zagrażało interesom kobiet, się nie stało – mówił w majowej rozmowie z „Wprost” .

– Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię. Oczywiście mowa tylko o tych przypadkach trudnych ciąż, gdy nie ma zagrożenia życia i zdrowia matki – to także Kaczyński, jednak w 2016 roku, w rozmowie z PAP.

– Powiedzmy sobie otwarcie: wyrok Trybunału Konstytucyjnego w żaden sposób nie wpłynął na kwestie życia kobiet w Polsce. Przepisy w tym aspekcie są jasne – to z kolei prezydent Andrzej Duda w TVN24.

Szumnie zapowiadany projekt utknął w zapomnieniu

W odpowiedzi na protesty i liczne obawy ze strony kobiet, krótko po wyroku prezydent zaproponował swoją wersję przepisów. złożył w Sejmie projekt ustawy o zmianie ustawy o planowaniu rodziny, który miała łagodzić wyrok TK, który, przypomnijmy, w ogóle nie miał być zagrożeniem. Zgodnie z jego założeniami, dopuszczalną przesłanką aborcji miały być dodatkowo wady letalne, czyli śmiertelne, płodu.

Co się stało z prezydenckim projektem? Protesty ucichły, a projekt razem z nimi. Rok po jego zgłoszeniu, zaginął on w odmętach sejmowej zamrażarki i nikt nie kwapi się, by go stamtąd wyciągnąć. Wracając do wydarzeń sprzed roku, można z pełną odpowiedzialnością przyznać, że od początku nie miał on orędowników. Wizerunkowo jednak, był to ruch opłacalny, pokazujący ludzką twarz głowy państwa. Jak to bywa w polityce, na tym się skończyło.

„Ludzie umierają. To biologia”. PiS ma swoją wersję „sorry, taki mamy klimat”

– Tu nie ma wątku politycznego. Mieliśmy jasne zagrożenie życia matki. Pytanie do lekarzy, czemu taka decyzja została podjęta? – mówił w TVN24 wicerzecznik Radosław Fogiel. Opozycja szybko mu wytknęła, że wykonał gest Piłata umywającego ręce od sprawy.

Poseł PiS Marek Suski miał jeszcze mniej taktu. – To, że ludzie umierają, to jest biologia. Zdarzają się błędy lekarskie, zdarzają się po prostu osoby chore i niestety wciąż czasem przy porodach kobiety umierają. To nie jest rzecz, która się nie zdarza. Nikomu tego nie życzymy, ale z całą pewnością nie ma to żadnego związku z jakąkolwiek decyzją Trybunału – mówił w „Kwadransie politycznym” TVP1.

Polska Savita Halappanavar

Tragedia z Pszczyny generuje jeszcze jedno pytanie. Czy w Polsce wydarzyła się właśnie tragedia podobna do tej, którą przed laty żyła Irlandia? I która, co ważne, zmieniła obowiązujące w tym kraju prawo aborcyjne?

Chodzi o sprawę Savity Halappanavar. Kobiecie odmówiono aborcji mimo pogarszającego się stanu jej zdrowia. Lekarze przekonywali wówczas, że serce płodu wciąż bije, a w katolickim kraju jest to powód, by aborcji nie dokonywać. Mimo, że płód był uszkodzony i nie miał szans na przeżycie, na samoistne zaprzestanie bicia serca dziecka czekano tak długo, aż Savita zmarła.

Śmierć Savity Halappanavar wywołała społeczne trzęsienie ziemi w Irlandii. Dolewający oliwy do ognia słabnący autorytet Kościoła doprowadziły ostatecznie do tego, że uważany za jeden z bastionów katolicyzmu kraj zdecydował się na liberalizację prawa aborcyjnego.

Jeśli śledztwo w sprawie z Pszczyny wykaże, że lekarzy sparaliżowały konsekwencje wyroku TK, zapewnienia PiS o tym, że wyrok niczego nie zmienia, odbiją się władzy czkawką. Już w całej Polsce na nowo rośnie oburzenie i rozprzestrzenia się akcja pod hasłem „Ani jednej więcej”. Śmierć 30-letniej pacjentki z Pszczyny, choć nie jest sprawą polityczną, jak życzyliby sobie politycy PiS, w mgnieniu oka właśnie taką może się stać.

Czytaj też:
„Nieludzkie prawo Godek zabija”. Milczące protesty przed TK w Warszawie i innych miastach