Wprost: Ostatnio sytuacja na granicy jest wyjątkowo napięta, ale kryzys trwa już od wielu tygodni. Pan razem z mieszkańcami pomaga od dłuższego czasu. Zaangażowanie nie słabnie?
Maciej Szczęsnowicz: Szczerze mówiąc, ostatnio okoliczni mieszkańcy trochę mniej się angażują. Po tych filmikach z granicy mamy tutaj mniej ludzi, którzy chcą pomagać. Ale z Polski cały czas dzwonią, pytają, czego potrzeba. Robią zbiórki i przyjeżdżają.
Dlaczego po ostatnich nagraniach jest mniej ludzi?
Bo zobaczyli, że migranci mają smartfony, kurtki niby po pięć tysięcy. To przecież znaczy, że nie są biedni. To ludziom przeszkadza.
Tłumaczy pan, że to nie takie proste?
Trudno coś tłumaczyć, jak ktoś całe dnie siedzi w sieci, czyta i wypisuje bzdury. Jakiś czas temu zatrzymano niedaleko nas sześciu mężczyzn, dobrze ubranych. Widać, że bogatych. Ale byli tak wycieńczeni, że nie mieli siły stać na nogach. Jedli trawę i grzyby. Daliśmy im jedzenie, które akurat mieliśmy gorące. Ze łzami w oczach nam dziękowali. Sami żeśmy się wtedy popłakali.
Jest pan muzułmaninem, a ludzie na granicy to w dużej mierze muzułmanie. Czy to ma jakieś znaczenie?
Nie patrzę ani na wyznanie, ani na pochodzenie czy kolor skóry. Kto potrzebuje pomocy, temu pomogę. Poza tym, kto nie widział tych ludzi na własne oczy, to nie wie, o czym mówi. Ja stałem i ryczałem, moje dziewczyny tak samo. Jak udzielałem wczoraj wywiadu dla telewizji, to znów się popłakałem. To jest tragedia.