Andrzej poszedł wygonić byki za dom. Gdy przeszedł kilkaset metrów, natknął się na plecak. Ubłocony, przemoczony, rzucony na środku pola. Wyjął z niego białoruską kartę SIM, kilka paszportowych zdjęć, na których zobaczył twarz mężczyzny po trzydziestce. Znalazł jeszcze dokumenty, domyślił się, że mężczyzna musiał być z Iraku. A może z Iranu? Natknął się na parę rajstop i niedopitą butelkę wody. Przy asfalcie leżał śpiwór, wydeptany, jakby ktoś przed chwilą w nim spał. W plecaku obok kawałek chleba i małe, dziecięce buciki.
– Dwa dni temu poszedłem w las. Za wsią leżały porozrzucane rękawiczki i skarpetki, a za leśniczówką całe koczowisko znalazłem – opowiada dalej. – Widać, że dużo ludzi tamtędy chodziło. Mieli jakby szałas zrobiony z gałęzi, na drzewach wisiały wstążki. Obok torby z jedzeniem znalazłem, trochę bakalii zostało.
Wojskowe ciężarówki z hukiem przejeżdżają przez Olchówkę, ostatnią wieś przed granicą stanu wyjątkowego.
Środkiem drogi pędzą wzdłuż drewnianych domów, co jakiś czas przemknie radiowóz albo terenówka strażników. Zaczyna się ściemniać. Andrzej i jego sąsiadka, Maria, obserwują okolicę z ławeczki przy drodze. Wyliczają, ile ciężarówek przejeżdża, o jakich porach.
– Przynajmniej coś się dzieje. Już nie jest tak, że patrzysz w las czy żubry wyjdą. Myślisz: A może uchodźca zaraz z niego wyjdzie? – Andrzej odpala kolejnego papierosa.
– Do domu jeszcze nikomu nie weszli, ale wszyscy pozamykani. Kiedyś się nie zamykaliśmy – oznajmia Maria. – Tutaj sąsiadka mieszka sama, z domu nie wychodzi.
– Strach, wiadomo. Śpisz, a ktoś ci wejdzie do środka – potakuje Andrzej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.