Sołtys Czeremchy pomogła migrantowi. „Był tak wyczerpany, że upadł przed bramą mojego domu”

Sołtys Czeremchy pomogła migrantowi. „Był tak wyczerpany, że upadł przed bramą mojego domu”

Migranci na polsko-białoruskiej granicy
Migranci na polsko-białoruskiej granicy Źródło: Newspix.pl
Od wielu tygodni przy granicy polsko-białoruskiej trwa kryzys migracyjny. Sołtys wsi Czeremcha opowiedziała historię mężczyzny, który znalazł się tuż przed jej domem.

Od kilku dni Straż Graniczna informuje o incydentach, do których dochodzi w okolicach Czeremchy na Podlasiu przy . To właśnie w tym miejscu wielu migrantów próbuje nielegalnie dostać się na terytorium Polski. Jest jednak druga odsłona trwającego od wielu tygodni kryzysu migracyjnego. Sołtys wsi Czeremcha opowiedziała w rozmowie z Faktem o historii jednego z migrantów.

Mężczyzna pojawił się bowiem przed domem Eugenii Kerdelewicz. – Przyszedł i upadł przed bramą. Wyczerpany był. Wezwaliśmy pogotowie, nakryliśmy go, bo przecież to człowiek i pomoc mu się należy. Nie miał butów, tylko zabłocone skarpety. Zobaczył, że ktoś jest w domu i od razu upadł – opowiadał dziennikarzom mąż pani sołtys.

Granica polsko-białoruska. Wyczerpany migrant pod prywatnym domem

– Kiedy zobaczyłam, że idzie, to zaczęłam obserwować, co zrobi i od razu zadzwoniłam do straży granicznej. W tym czasie on osunął się przed bramą. Leśniczy akurat przejeżdżał, zatrzymał się obok nas, wtedy wyszłam. Nakryliśmy go, by nie było mu zimno – dodawała kobieta.

Z relacji pani sołtys wynika, że gdy mężczyzna zobaczył policję, był przerażony i obawiał się, że zostanie zabrany. – Pogotowie się nim zaopiekowało i ocuciło. A policja, która przejeżdżała, zaraz wróciła z kolejnymi dwoma migrantami. Ostatecznie SG zabrała ich na placówkę – wyjaśniła Eugenia Kerdelewicz.

Granica polsko-białoruska. Polacy obawiają się migrantów?

Pytana o to, czy okoliczni mieszkańcy obawiają się migrantów, rządząca Czeremchą zapewniła, że nie mają do tego żadnych powodów. – My się bardzo tu nie boimy, bo jesteśmy ze wszystkich stron otoczeni służbami. Jeśli coś by się działo, to kilka minut i przyjadą. Jesteśmy wdzięczni, że są tak blisko – podkreśliła Eugenia Kerdelewicz.

– Szkoda tych ludzi, bo co by nie mówić, to są ludzie. Ale kto nimi kieruje? To, co działo się na przejściu, było straszne. Ich agresywne zachowanie. Człowiek chce pomóc, ale i żal ma do nich za takie zachowanie – dodał jej mąż.

Sytuację z granicy polsko-białoruskiej relacjonujemy na bieżąco we Wprost.pl.

Czytaj też:
Łukaszenka odwiedził ośrodek dla migrantów. „Właśnie wpadliście w tarapaty”

Źródło: Fakt24.pl