W sierpniu rząd chwalił się, że kolejne samoloty z ewakuowanymi Afgańczykami, współpracownikami polskich żołnierzy i dyplomatów, lądują w Polsce. Dokładnie 26 sierpnia szef KPRM Michał Dworczyk oświadczył, że misja została zakończona, a do Polski „trafiło bezpiecznie” 937 Afgańczyków. Wkrótce potem rządzący zapomnieli o swoich „afgańskich sojusznikach”. Trafiali oni do zamkniętych ośrodków dla cudzoziemców, gdzie mogli liczyć na groszowe „kieszonkowe”, podstawowe posiłki i dwie godziny polskiego tygodniowo. W połowie listopada z Polski wyjechał generał Muhammad Haidar Nikpai, czyli jeden z największych naszych „przyjaciół”. „Nie rozumiem waszego rządu” – miał napisać do swoich dawnych współpracowników.
Urząd do spraw Cudzoziemców podawał, że do końca listopada 2021 r. wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej w Polsce złożyło 7 tys. cudzoziemców, z czego 1,7 tys. osób to Afgańczycy. Stali się tak drugą największą, po Białorusinach, grupą wnioskującą w tym czasie o azyl w Polsce. Pozytywnie rozpatrzono około 750 wniosków. Urząd tłumaczył, że to głównie wnioski Afgańczyków, którzy zostali ewakuowani w sierpniu. To jednak nie oznacza, że zostali oni w naszym kraju. Część z nich i tak wyjechała z Polski. Organizacje pozarządowe szacowały, że Polskę mogła opuścić nawet co trzecia rodzina.
– Myśleli, że podjęte zostaną jakieś działania, które pomogą im odnaleźć się w naszej rzeczywistości. Ale w zasadzie nic takiego się nie wydarzyło. Zostali wtłoczeni w standardowe procedury – mówi nam Dominika Springer z Fundacji HumanDoc, która pomagała ewakuowanym Afgańczykom. – Dla nich to było zaskoczenie, bo byli ewakuowani jako sojusznicy, przez wiele lat blisko współpracowali Polakami, klepano ich po ramionach. Ale okazało, że spadli z bardzo wysokiego konia – dodaje.