W poniedziałek mija 24. rocznica śmierci Grzegorza Przemyka. O planach IPN prokurator Gabrel mówił w ubiegłym tygodniu na posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. Zarzuty mają być ogłoszone w ciągu najbliższych dwóch, trzech miesięcy. "W tym celu obecnie prokurator ocenia materiał dowodowy" - ujawnił Gabrel. "Stawianie było już zapowiadane, ale materia tego śledztwa i to, że cały czas są przesłuchiwani nowi świadkowie, nie pozwalało go zamknąć" - dodał.
Nazwisk ani innych szczegółów nie podał.
Z informacji "Gazety" wynika, że zarzuty usłyszy od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu (jeśli różne wątki nie zostaną wyłączone) b. funkcjonariuszy pracujących w MSW w latach 80. Od ludzi z pionu SB i milicji z wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych w Warszawie i Radomiu, przez Komendę Główną Milicji, po ówczesnego szefa resortu gen. Czesława Kiszczaka i Mirosława Milewskiego, b. sekretarza Biura Politycznego KC PZPR.
"Liczba funkcjonariuszy resortu zaangażowanych w tę sprawę sięga 150" - mówiła już trzy lata temu "Gazecie" prowadząca śledztwo w IPN prok. Jolanta Kusa, a od tego czasu dotarła do nowych świadków.
Sprawa śmierci 19-letniego Grzegorza Przemyka, warszawskiego maturzysty, syna opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej, to jeden z symboli działania komunistycznego aparatu represji.
Przemyk świętujący z kolegami maturę na pl. Zamkowym 12 maja 1983 r. zgarnięty został przez patrol ZOMO do komisariatu przy Jezuickiej i tam brutalnie pobity. Dwa dni później zmarł w szpitalu. Ówczesna władza zrobiła wszystko, by chronić milicjantów przed odpowiedzialnością. W 1983-1984 r. resort MSW winę za pobicie Przemyka zrzucił na sanitariuszy pogotowia, którzy zabrali maturzystę z Jezuickiej. Po 1989 r. sanitariusze zostali zrehabilitowani. Więcej na ten temat w poniedziałkowym wydaniu "Gazety Wyborczej".
pap, ss