Krótko po tym, gdy 24 lutego wybuchła wojna na Ukrainie, sytuacja wokół Kijowa i w samym mieście zrobiła się niebezpieczna. W pierwszych dniach trwał rosyjski ostrzał ukraińskiej stolicy. Zoo w Poznaniu skontaktowało się z ogrodem zoologicznym w Kijowie. Jaką pomoc mogliście mu zaoferować?
To była nasza pierwsza myśl: co ze zwierzętami, gdy jest tak groźnie, a wkrótce będą problemy z przejazdem i zaopatrzeniem. Wiem, że wszystkie ogrody zoologiczne na Ukrainie robiły zapasy. Nie siejąc paniki, ale przeczuwając problemy, gdyby wojna wybuchła. Myśleliśmy o pracownikach, którzy z czasem nie będą mieli czym karmić zwierząt. W ostateczności, gdy przyjdzie najgorsze, uśpić je w sposób humanitarny, bo środków do eutanazji nie będzie. Skontaktowaliśmy się z kijowski zoo z pytaniem, czego potrzebują. Zapewnili, że radzą sobie i zostaną ze zwierzętami na dobre i na złe. O pomoc poprosił nas azyl z Belgii, który chciał przejąć zwierzęta z azylu pod Kijowem. Już kilka miesięcy wcześniej jego właścicielka Natalia Popova rozpoczęła procedurę, by przekazać zwierzęta drapieżne do innego kraju. Zajęła się dokumentami potrzebnymi do podróży transgranicznych, szczepieniami, chipowaniem zwierząt. Wojna to przerwała.
Przeczuwała, że nadchodzi wojna?
Tego nie wiem, ale wojna mocno skomplikowała jej plany. Uzbierało się u niej tyle lwów i tygrysów, że nie mogła się już nimi opiekować. Zaczęła poszukiwania specjalistycznego miejsca, które zaopiekuje się zwierzętami. W momencie wybuchu wojny została z nimi sama. Wszyscy jej pracownicy – lekarz weterynarii i opiekunowie zwierząt, mężczyźni, poszli do wojska. Do azylu trafiły też porzucone lwy i tygrysy, które część ludzi trzyma w domu jak maskotki – to zdarza się w Ukrainie, także w Rosji, rzadziej w Polsce (co jest u nas nielegalne). Belgijski azyl prosił nas o pomoc. Chodziło nie tylko o przekroczenie granicy kraju, gdzie toczy się wojna, ale przewiezienie zwierząt przez granicę Unii Europejskiej zgodnie z procedurami.