Kiedy w środę przegrał ze swoim Manchesterem City awans do półfinału Ligi Mistrzów, wylała się na jego głowę fala ostrej krytyki. Ale on nie rozdzierał szat. Choć miałby do tego podstawy, bo do porażki z Realem Madryt doszło w kuriozalnych okolicznościach, gdy Królewscy doprowadzili do dogrywki, zdobywając gole w 90. oraz 92. minucie. – Byliśmy blisko, ale futbol jest nieprzewidywalny. Czasem tak jest i trzeba to zaakceptować – skomentował po dwóch meczach półfinałowych, w których Manchester City strzelił Realowi Madryt aż 5 bramek, ale i to okazało się niewystarczające.
Niech nikogo nie zmyli to lapidarne podsumowanie i zewnętrzny spokój Guardioli. On nad tą przegraną na pewno nie przeszedł do porządku dziennego. Nie on. Do niego to niepodobne. On jest typem perfekcjonisty, który nawet z niepowodzeń chce czerpać i się uczyć. Będzie tę porażkę trawił długo. Wraz ze sztabem zrobi szczegółowe analizy. Rozbierze oba mecze z Realem na czynniki pierwsze. Będzie szukał błędów. Przede wszystkim swoich, bo jest człowiekiem bardzo wymagającym, ale najwięcej wymaga od siebie.
W mediach będą trwały debaty, dziennikarze będą poszukiwali przyczyn czemu od 2011 roku, czyli wygrania Ligi Mistrzów z Barceloną, Pep nie jest w stanie powtórzyć sukcesu w Europie. Pojawią się teorie o wypaleniu, o tym, że przesadza z taktyką i inne takie. Ale właściciele i prezesi najpotężniejszych klubów i tak chcieliby, żeby dla nich pracował. Chcieliby mieć tylko takie problemy, jak Manchester City. Bo Guardiola nadal jest jednym z dwóch-trzech najlepszych i najbardziej pożądanych trenerów piłkarskich na świecie.