Eliza Olczyk, „Wprost”: Media informują, że Zjednoczona Prawica chce pomajstrować przy ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu.
Jarosław Flis: Nie uwierzę dopóki nie zobaczę. Władzę oczywiście nieustannie świerzbią ręce, by coś w ordynacji wyborczej zmienić. Ale od pomysłu do realizacji droga jest bardzo daleka i skomplikowana. Co więcej, te pomysły, które się pojawiają w przestrzeni medialnej, według mnie mogą się skończyć tak, że Zjednoczona Prawica prędzej zrobi sobie krzywdę niż poprawi swoją sytuację.
Dlaczego?
Takie pomysł są napędzane chciejstwem. Ktoś się napali na jakieś rozwiązanie, wymyśli sobie, że będzie genialne, a nie bierze pod uwagę, iż przy zmianie ordynacji trzeba zgrać interesy partii z interesami kandydatów i ze sposobem reakcji wyborców. Efekt końcowy tej niezwykle skomplikowanej zmiany może się okazać marginalny.
Od 20 do 40 mandatów więcej dla obozu rządzącego to nie jest marginalny efekt. A takie wyliczenia się pojawiają.
Liczba dodatkowych mandatów jest nie do oszacowania jeżeli zmienią się strategie kandydatów i wyborców, a one z całą pewnością się zmienią. Weźmy Senat, w 2011 roku zaczęliśmy wybierać senatorów w jednomandatowych okręgach wyborczych, uznawanych za system najmocniej promujący zwycięzcę. I tak rzeczywiście było w 2011 roku i w 2015 roku – partia, która zwyciężyła w Sejmie dostała najwięcej mandatów w Senacie – około 60. Ale w 2019 roku wszystko się zmieniło.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.