Marzena Tarkowska, „Wprost”: Zanim został pan wybrany na prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej, był pan jednym z liderów protestu rezydentów w 2017 roku. Co dziś po tym proteście zostało?
Łukasz Jankowski: My, lekarze, nauczyliśmy się po tym proteście bardzo wiele. Nie ufać politykom, dokładnie sprawdzać, co mówią. Są też jego owoce – wzrost finansowania na ochronę zdrowia, choć nie był to taki procent PKB, na jaki liczyliśmy. Jednak coś drgnęło. Kolejnym efektem protestu było podniesienie wynagrodzeń lekarzy rezydentów i rozpoczęcie ścieżki podnoszenia wynagrodzeń dla specjalistów (6750 zł brutto), co dziś pozostaje punktem odniesienia dla rozmów na temat płacy minimalnej w ochronie zdrowia, a to staje się punktem dyskusji rządu. Pokazaliśmy wiele problemów ochrony zdrowia. Porozumienie było pewnym sukcesem, choć nie wszystko się udało. Był to na pewno przełom w mentalności lekarzy. Na pierwszym miejscu postawiłbym też stworzenie punktu wyjścia do rozmowy o ochronie zdrowia wśród pacjentów, a także zmianę ich mentalności.
Jest pan często pytany, czy da się zasypać podział pokoleniowy wśród lekarzy. Lekarz Jakub Kosikowski, który udziela się na Twitterze, stwierdził, że w wyborze pana na prezesa samorządu lekarskiego starły się wizje profesorów i rezydentów. Co je różni?
Mam poczucie, że moja prezesura kończy rozmowę o podziale pokoleniowym. Na zmianę sposobu myślenia zawsze jest czas. Moja kandydatura została poparta nie tylko przez tzw. młodych lekarzy, ale przez wielu ze starszego pokolenia. Współpracowników także będę miał w każdym wieku. Stawiam na kompetencje. Protest pokazał, młodzi ludzie potrafią czerpać z tego, co było dobre, ale nie boją się zerwać z paradygmatem, że ma być tak, jak było. Z wieloma rzeczami, które zastaliśmy w ochronie zdrowia, nie zgadzaliśmy się. Z tego wziął się protest, potem moja kandydatura do Okręgowej Izby Lekarskiej, później na prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. Był to wyraz niezgody na rzeczywistość.