Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Zaczynał pan minione rozgrywki Ekstraklasy jako trener w Lechii Gdańsk, a skończył je pan w Zagłębiu Lubin. Jaki to był dla pana sezon?
Piotr Stokowiec: Trochę zwariowany, bo przecież latem nie spodziewałem się, że będę zmuszony zmienić miejsce pracy. W Lechii pracowałem już czwarty rok, stałem się najbardziej utytułowanym trenerem w historii klubu, dobrze się czułem w Gdańsku, do którego zresztą do dzisiaj mam sentyment. Ale cóż, przyszedł taki moment, że władze klubu uznały, że formuła się wyczerpała i trzeba się było rozstać.
Ma pan jeszcze żal do działaczy Lechii?
Nie, bo wolę myśleć pozytywnie. Gdańsk i Lechia zawsze będą miały miejsce w moim sercu. Zapamiętam do końca życia, jak wspólnie zdobyliśmy Puchar Polski (a dwa razy graliśmy w finale), jak wywalczyliśmy brązowy medal w Ekstraklasie, czy jak graliśmy dramatyczne mecze z Bröndby w europejskich pucharach. Pożegnałem się ze wszystkimi w Gdańsku w zgodzie. Ostatnio, na poniedziałkowej Gali Ekstraklasy, porozmawiałem sobie z piłkarzami Lechii – Łukaszem Zwolińskim, Flavio Paixao i jego przyszłą żoną Dominiką. Było wesoło, pośmieliśmy się, powspominaliśmy nasz wspólny czas w Gdańsku.