Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Rozmawiamy w dniu pana 50. urodzin, a zatem wszystkiego dobrego z okazji półwiecza! Najlepszy prezent w postaci awansu Korony do Ekstraklasy już zrobił pan sobie sam.
Leszek Ojrzyński: O nie… Ten prezent to zrobili mi moi zawodnicy. No, może przy małym moim udziale. A za życzenia dziękuję, rzeczywiście jest podwójna okazja do świętowania. Szampany wystrzeliły już w niedzielę przed północą.
Widziałem, że tuż po meczu z Chrobrym były fajerwerki nad stadionem, było kolorowe konfetti w barwach klubu, a w poniedziałek odbyła się wielka feta na rynku w Kielcach, zupełnie jak po mistrzostwie Polski.
Wszyscy bardzo cieszyliśmy się z tego sukcesu. To wielka sprawa, że Korona odzyskała Ekstraklasę. Oczekiwano tego od nas, taki był cel przed sezonem, więc mam tym większą satysfakcję, że daliśmy radę. Choć przyznam szczerze, że wcześniej liczyliśmy, że uda się nam awansować bezpośrednio, bez konieczności grania meczów barażowych. Ten finał z Chrobrym, wygrany po dogrywce, z decydującym golem na 3:2 w 119. minucie, kosztował mnie trochę nerwów, zauważyłem, że przybyło siwych włosów na głowie. Więc żeby ich nie było jeszcze więcej, kończymy świętowanie i po krótkim odpoczynku bierzemy się za robotę, bo Ekstraklasa to poważne wyzwanie.
Można ten awans porównać do pana największego sukcesu, czyli zdobycia Pucharu Polski z Arką Gdynia?
Tak, to chyba coś podobnego, choć wtedy nikt na nas nie stawiał, mało kto spodziewał się, że Arka wygra w finale z faworyzowanym Lechem Poznań.