Wasze stowarzyszenie ma na celu edukowanie społeczeństwa na temat szkodliwości przemysłu seksualnego, a jednocześnie określa się jako feministyczne. Skąd potrzeba ustawienia się w opozycji do takiego pojęcia jak „praca seksualna”, którego używa pozostała część lewicowego środowiska?
Aleksandra: Według nas nie da się oddzielić przemocy, wyzysku i systemowych gwałtów od świadczenia tych usług, czyli tego, co druga strona tzw. lewicowej bańki nazywa „pracą seksualną”. Nawet jeśli będziemy to zjawisko eufemizować i przedstawiać w gładkich słowach, niczego to nie zmieni. Jednym z takich haseł jest „dekryminalizacja osób trzecich”. Często te tzw. „osoby trzecie” – sutenerzy, stręczyciele i kuplerzy, czerpiący zyski z cudzych usług seksualnych – są portretowane jako tacy sami agenci na rynku seksualnym jak osoby, które rzeczywiście świadczą te usługi. Nazywa się ich również „pracownikami seksualnymi”, bo przecież biorą udział w handlu seksem.