W sprawie wypadków drogowych dyskutujemy publicznie już o wszystkich ważnych aspektach – źle projektowanych drogach, wysokości kar, dziurawym nadzorze, złym szkoleniu i egzaminowaniu przyszłych kierowców. Jeden aspekt jednak konsekwentnie pomijamy. Niesłusznie. To on może stać za tym, że śmiertelność w wypadkach, czyli to, ile osób na sto wypadków umiera, jest u nas dużo wyższa niż w Europie Zachodniej.
Mam na myśli coś nietypowego, co nie przychodzi nam łatwo do głowy, gdy myślimy o wypadkach drogowych. Chodzi o szpitale. O ile polskie ratownictwo – czasy dojazdu do miejsc wypadków, używanie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego – stoi na przyzwoitym poziomie, o tyle to, co dzieje się potem z ciężko rannymi ludźmi, wcale nie wygląda różowo. Bo i w ogóle opieka lekarska w Polsce różowo nie wygląda.
Od dekad w środowisku zajmującym się bezpieczeństwem ruchu drogowego wskazywano na niezwykłą prawidłowość nad Wisłą. Otóż patrząc na polskie statystyki wypadków widać, że ich skutki są nieco dziwne.
Źródło: Wprost
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.