Jeden z aktywistów nieformalnej grupy Dziki Ruch Oporu, która blokowała w poniedziałek wycinkę w Puszczy Boreckiej, tłumaczył w TVN24, dlaczego grupa zdecydowała się na taką formę protestu. – Chcieliśmy zwrócić uwagę na to, jak katastrofalne w skutkach jest wycinanie cennych lasów w obecnej sytuacji klimatycznej. Gdybyśmy wysłali pismo do ministerstwa czy też stali w Warszawie z transparentami, nikogo by to nie obeszło. Zdecydowaliśmy się więc na taką formę protestu – powiedział.
Jak dodał, aktywiści pojawili się na miejscu w nocy, ponieważ wycinki zwykle zaczynają się wcześnie rano. – Rozstawiliśmy namioty. Jedna z osób przypięła się do drzewa, druga do ciężkiego sprzętu – relacjonował. Z relacji aktywisty wynika, że protest został przerwany po tym, jak w lesie pojawiła się grupa około 20 zamaskowanych mężczyzn. – Chodziło zapewne o nastraszenie nas. Kilku z nich ciągnęło za liny i chciało, żeby jeden z nas zszedł z drzewa, do którego się przypiął. Kiedy zaczęliśmy krzyczeć, że kolega może spaść i zginąć, odpuścili i uciekli do aut, którymi przyjechali. Nie było na nich numerów rejestracyjnych – opowiadał.
Aktywista stwierdził też, że część zamaskowanych osób odjechała harwesterem, czyli kombajnem zrębowym służącym do wycinki, oraz forwarderem – ciągnikiem służącym do ładowania drewna. – Widocznie mieli do tego sprzętu kluczyki. Kolega, który wcześniej był przypięty do tych maszyn, akurat w tym czasie się odpiął i pojechał na patrol gdzie indziej, więc mogli bez problemu zabrać sprzęt – powiedział anonimowy aktywista.
Mężczyźni odjechali ciężkim sprzętem? „Nie ma dowodu”
Rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku Jarosław Krawczyk stwierdził w rozmowie z TVN24, że teren, na którym protestowali aktywiści, nie jest objęty „żadną z form ochrony przyrody”, a same wycinki mają „charakter prac gospodarczych”. – Prowadzone są na nasze zlecenie przez zakład usług leśnych, czyli prywatną firmę. Trwały tam już wcześniej, natomiast w poniedziałek miały być kontynuowane – wyjaśniał. Jak dodał, na miejscu pojawili się strażnicy i policjanci, którzy wylegitymowali aktywistów.
Jak czytamy dalej, zajście zostało nagrane, a film opublikowano na profilu Dzikiego Ruchu Oporu. Nie widać jednak momentu, gdy zamaskowani mężczyźni mieli odjechać ciężkim sprzętem. – Nie ma więc dowodu na to, że faktycznie tak było. Leśniczy, który pojawił się w tym miejscu następnego dnia rano stwierdził, że sprzętu tam nie ma – powiedział rzecznik. I dodał, że obecnie sprzęt jest wykorzystywany w innym leśnictwie, ale wkrótce „pozyskiwanie drewna w tym miejscu będzie jednak kontynuowane”.
– Opuściliśmy teren w poniedziałek około godziny 22. Zastanawiamy się nad tym, czy nie zgłosić sprawy na policję. Wszystko wskazuje na to, że jednak tego nie zrobimy. Nie chcemy narażać się na niebezpieczeństwo za stronych tych zamaskowanych mężczyzn – powiedział TVN24 aktywista. Z kolei Iwona Chruścińska przekazała, że do tej pory nikt nie złożył zawiadomienia, więc policja nie może zająć się sprawą.
Czytaj też:
Co dalej z Odrą? Oto możliwe scenariusze: „Rzeka może odrodzić się szybko, ale to będą tylko pozory”