Bydgoszcz od lat siedzi na ekologicznej bombie, o czym ostatnio pisaliśmy we „Wprost”. Naukowcy alarmują, że zanieczyszczenia, które przeniknęły do wód podziemnych, to toksyczna zupa płynąca w stronę Wisły. Prezydent Bydgoszczy nie ukrywał, że „wybuch ekologicznej bomby jest nieunikniony”. Ale tłumaczył, że władze samorządowe są wobec ogromu problemu bezradne.
Podobnie prokuratura prowadziła postępowania, które nie przyniosły przełomu. Dlatego lokalne władze apelują do rządu, aby w końcu zajął się oczyszczeniem terenów po dawnych Zakładach Chemicznych Zachem w Bydgoszczy.
O to, co w tej sprawie dzieje się na szczeblu rządowym, zapytaliśmy Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Resort w swojej odpowiedzi zaznacza na wstępie, że teren dawnego Zachemu to „duży obszar, na którym znajdują się nieruchomości o zróżnicowanym stanie prawnym”. „Obecnie różne podmioty zarządzają składowiskami lub władają zanieczyszczonymi terenami i różne podmioty odpowiadają za usunięcie poszczególnych, różnorodnych zagrożeń” – zauważa ministerstwo. Jak dodaje, to właśnie „skomplikowany stan własnościowy, wielkość obszaru, różnorodność zanieczyszczeń i czas ich powstania, wielorakość obiektów występujących na tych terenach” sprawiają, że obszar jest „szczególnie problematyczny”.
Teren po dawnych Zakładach Chemicznych w Bydgoszczy przypomina bowiem wielkością Inowrocław, Bochnię czy Sandomierz. Na niespełna 30 kilometrach kwadratowych produkowano niemal wszystko. Od 1939 do 2014 roku powstawał tu trotyl do produkcji bomb dla wojska i górnictwa, pianki, barwniki, kleje, a nawet żyłki dla wędkarzy.