„Możliwe, że”... – nie tak oskarża się „obcinaczy palców”. Trzeba było 16 lat, by posłać ich za kraty

„Możliwe, że”... – nie tak oskarża się „obcinaczy palców”. Trzeba było 16 lat, by posłać ich za kraty

Jedna z rozpraw, podczas procesu, po którym w 2016 roku skazano dwóch, a uniewinniono ośmiu oskarżonych
Jedna z rozpraw, podczas procesu, po którym w 2016 roku skazano dwóch, a uniewinniono ośmiu oskarżonych Źródło: PAP / Jakub Kamiński
Trzeba było 16 lat, aby za kratki poszli prawdziwi obcinacze palców. Pytanie sędzi: "Gdzie są dowody?", miało moc toczącej się kuli śnieżnej.

Krzysztof D. prowadził w Wołominie przedsiębiorstwo deweloperskie. 30 marca 2004 roku do jego biura wtargnęli dwaj mężczyźni w kominiarkach. Obezwładnili właściciela firmy i wsadzili do samochodu. Przewieziony do Halinowa został zamknięty w opustoszałym budynku. Porywacze wysłali sms do żony Krzysztofa D. z informacją, że przesyłka dla niej czeka w koszu koło komendy policji w Ząbkach. W pojemniku tkwił mały słoik z kasetą, na której był nagrany głos jej męża.

Prosił o pomoc: jest w zimnej piwnicy, porywacze żądają milion dolarów, w przeciwnym razie na początek obetną mu palce. I żeby nie informowała policji, bo jego życie jest zagrożone.

Alicja D. próbowała negocjować z porywaczami wysokość okupu. Najpierw odpisała, że rodzina może uzbierać 100 tys. USD. Wtedy oni: „Za taką sumę to możemy go zakopać”. Ostatecznie, żądana kwota zmniejszyła się do 130 tys. dolarów. Za wiedzą policji część banknotów została skserowana.

Pani D. z okupem w foliowej torbie przez kilka godzin krążyła samochodem po Warszawie, posłuszna poleceniom przestępców. Dochodziła jedenasta w nocy, była w Lasku Bielańskim, gdy usłyszała ostatnią wskazówkę. Ma wyrzucić paczkę przez okno i szybko odjechać. Kilka godzin później znalazła Krzysztofa D. idącego wzdłuż torów w pobliżu Ząbek.

Podczas pierwszego przesłuchania, uprowadzony przedsiębiorca skarżył się, że porywacze bili go po całym ciele, ograbili ze złotego łańcuszka i wartościowego zegarka. Twierdził, że nie ma żadnych wrogów, ani długów.

30 czerwca 2004 r. prokurator umorzył śledztwo z uwagi na niewykrycie sprawców.

Wieczorem 7 grudnia 2004 r właściciel firmy holowniczej Wojciech D. odebrał telefon od mężczyzny, który powiedział, że jego żonie zepsuł się samochód i bezradna kobieta stoi na leśnej drodze pod Piasecznem.

Wojciech D. był tam po kwadransie. Właśnie rozglądał się za klientką, gdy zza krzaków wyskoczyło czterech mężczyzn. Krzycząc, przewrócili go na ziemię, owinęli taśmą i wrzucili do auta. Pojechali do pustego domu, który przez dwa tygodnie miał być więzieniem porwanego. D. dostawał jeść, przykuty do kaloryfera.

Porywacze pertraktowali z jego bratem Robertem. Żądali 250 tys. euro okupu. Robert D., instruowany przez policję odpowiadał, że może uzbierać najwyżej 150 tys. Negocjacje trwały. Po dwóch tygodniach przestępcy niespodziewanie odstąpili od żądań, wywieźli przedsiębiorcę nocą na mało uczęszczaną drogę i kazali liczyć do stu. Kiedy spełnił żądanie okazało się, że jest sam – bez telefonu, pieniędzy i dokumentów.

Styczniowym rankiem 2005 r. Włodzimierz W. właściciel dwóch zakładów produkcji kartonów odwiózł córkę do przedszkola. Kiedy wracał na parking, dobiegli do niego trzej mężczyźni w policyjnych mundurach. Chwycili pod ręce i zaciągnęli samochodu. Włodzimierz W. z workiem na głowie trafił do jakiegoś mieszkania. Tam był przetrzymywany przez 10 dni. Na oczach miał szmatę przyciśniętą taśmą klejącą.

Porywacze chcieli od jego żony milion euro okupu. Żona przedsiębiorcy poinformowała o wydarzeniu policję. Dyżurny oficer postraszył ją, że pewnego dnia przez płot wpadnie na jej podwórko obcięty palec męża… Ostatecznie zapłaciła 160 tys. euro.

Również w tej sprawie dochodzenie zostało umorzone z braku wykrycia sprawców.

Wkrótce jednak okazało się, że nie można zamieść pod dywan coraz częstszych – w jednym roku doliczono się 20 – porwań.

W środowisku przedsiębiorców huczało od tragedii, jaka dotknęła rodzinę jednego z najbogatszych wówczas Polaków, Józefa B. właściciela podwarszawskiego zakładu przetwórstwa mięsnego. Jego 21-letnią córkę Ewelinę porwano, gdy wracała z uczelni. Mimo wpłacenia miliona euro okupu, nie wróciła do domu. W ustalonym miejscu pod Wyszkowem kidnaperzy zostawili ścięte włosy dziewczyny, które niedługo potem odnalazł jej ojciec. Na tym do dziś ślad się urywa.

Źródło: Wprost