Gdybym jednym słowem miała opisać to, czego tam doświadczyłam, to słowem tym byłaby „groza”. Moim zdaniem, wielu pacjentów po opuszczeniu „sali chorych” może od razu zapisywać się do kliniki leczącej PTSD (zespół stresu pourazowego). Zresztą ich rodziny także.
Ale od początku.
Żeby nie epatować sprawami prywatnymi – zresztą one stały się tylko wywoływaczem do poczynionych przeze mnie obserwacji „natury ogólnej” – wyjaśnię państwu, że w związku z nagłą, ciężką chorobą bliskiej mi osoby, najpierw przez kilka dni odwiedzałam tzw. OIOM, a później oddział kardiologiczno-wewnętrzny.
Krótki amerykański sen
Wizyty na odcinku „intensywnej opieki” kończyły się obdzwanianiem przeze mnie znajomych i przekazywaniem im informacji o tym, że „jest jak w amerykańskim serialu o lekarzach”, że „widać zaangażowanie, lekarze i pielęgniarki uwijają się jak w ukropie”, „wszyscy są empatyczni” (może oprócz jednej dość abstrakcyjnej, absurdalnej i wręcz koszmarnej sytuacji z korytarza, kiedy to pani doktor synowi ciężko chorej pacjentki właśnie na korytarzu, w obecności postronnych, w szpitalnym harmidrze mówiła, że – w skrócie – matka jest umierająca).
Moje opinie o OIOM-ie potwierdzały wyrywkowo przeprowadzane na korytarzach szpitala sondy, słyszałam bowiem, że ten oddział to „oczko w głowie dyrektora”, co jakby mogło tłumaczyć ten „amerykański serial”, o którym opowiadałam przyjaciołom.
Ale seriale kiedyś się kończą, ten który oglądałam, w pewnym sensie zakończył się happy endem, bo bliska mi osoba opuściła OIOM, oddział „oczko w głowie dyrektora”. Jej stan się poprawił na tyle, by mogła trafić na „zwykłą kardiologię”. Szybko przekonałam się, że oddział ten powinien nosić nazwę „ratuj się kto może”.
Po przekroczeniu jego progu było już tylko gorzej.
Ego wielkości Pałacu Kultury
Sama wiele razy leżałam w szpitalu, więc wiem, jak to wygląda i czego się spodziewać, byłam w pewnym sensie przygotowana na zderzanie się z rzeczywistością i terapię bez znieczulenia… Tyle, że nawet mnie przerosło to, co zobaczyłam, usłyszałam, czego doświadczyłam. A przecież byłam tylko osobą „odwiedzającą”. Choć – o czym później – nie mogąc patrzeć na ignorancję wobec ciężko chorych seniorów, wchodziłam czasem w rolę opiekunki, tłumaczki, awanturnicy.
Pozwoliłam sobie opisać kilka sytuacji, które moim zdaniem nie powinny mieć miejsca.
Bo są dowodem na zwykłe chamstwo, obojętność, poczucie wyższości, ego wielkości Pałacu Kultury i Nauki lekarzy, którzy idąc korytarzem unikają kontaktu wzrokowego z rodzinami pacjentów, byle tylko nikt ich o nic nie zagadnął.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.