Eliza Olczyk, „Wprost”: Mija 11 miesiąc wojny w Ukrainie. Czy jej przebieg w jakiś sposób pana zaskoczył?
Generał Roman Polko: Owszem. Niedługo będziemy mieli już rok tej wojny i wiele krajów na początku skazywało Ukrainę na porażkę. Również w Polsce byli tacy geopolitycy, nawet profesorowie np. Kazimierz Kik, którzy twierdzili, że rosyjska armia jest niezwyciężona i dlatego nie warto z nią walczyć.
Niemcy i Francja przez pierwsze dwa tygodnie czekały, kiedy Ukraina tę wojnę przegra, żeby budować „nowy pokój” i normalizować relacje z Rosją. Żeby było tak, jak w 2014 roku. Dopiero twarda obrona Ukraińców zaczęła powoli wpływać na zmianę postawy tych krajów. A najbardziej chyba przekonał ich sam Putin swoim barbarzyństwem, polityką ludobójstwa, gwałtami na ludności cywilnej. Co nie zmienia faktu, że Ukraina byłaby skazana na porażkę na początku wojny, gdyby nie postawa takich krajów jak USA, Wielka Brytania i Polska, które nie wahały się jej wspierać, oferując broń taktyczną. Natomiast z ciężką bronią od początku tej wojny był problem.
Dlaczego?
Ten straszak potęgi rosyjskiej niby nie działał, a jednak działał. Niektóre kraje nie chciały eskalować konfliktu, tak jakby Putin liczył się z czymkolwiek albo jakby jego polityka była przewidywalna.
Niektórzy nie dowierzali, że rosyjskie wojsko to armia skorumpowanych obdartusów, ze zgniłym morale. „Gdzieś ta potęga, o której mówiliśmy musi być” – myśleli pewnie. Ale okazało się, że to nieprawda.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.