Dyrektor Zakładu Opieki Zdrowotnej w Dębicy Przemysław Wojtas na początku rozmowy z dziennikarzami stwierdził, że od czasu pierwszego oświadczenia w sprawie śmierci pacjentki „nic się nie zmieniło”. – Podtrzymuję to oświadczenie – mówił. Zaznaczył jednak, że komunikacja mogła być lepsza. – Ze względu na trwające śledztwo nie mogliśmy ujawnić zbyt wielu szczegółów. Może to był błąd – przyznał.
Przyczyną śmierci Justyny Karaś był zawał serca. Prokuratura Regionalna w Rzeszowie wszczęła śledztwo, dotyczące narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Oskarżeni są zarówno ratownicy medycznie, jak i personel SOR Szpitala Powiatowego w Dębicy.
Czy lekarze wiedzieli o zespole „Marfana”?
W rozmowie z „Wyborczą” dyrektor Wojtas zaczął od zaprzeczenia twierdzeniom rodziny. Szpital miał nie wiedzieć, że pacjentka cierpi na zespół Marfana, mogącego powodować tętniaka. – Gdy pojawia się hasło „tętniak”, to u ratownika czy lekarza od razu zapala się czerwone światło, wdraża się specjalne procedury. W tym przypadku ani ratownicy, ani potem na SOR-ze lekarze nie wiedzieli, że takie zagrożenie jest -zapewniał.
– Rodzina dopiero po śmierci pacjentki mówiła o zespole Marfana. Ale w dokumentacji medycznej nigdzie nie ma takiej informacji. Gdyby była, pacjentka byłaby zakwalifikowana w triażu z kodem czerwonym, a została zakwalifikowana z kodem żółtym. Powinna zostać przyjęta w ciągu godziny, zajęto by się nią szybciej – wyjaśniał.
Dyrektor ZOZ tłumaczył, dlaczego nie wezwano śmigłowca pogotowia. – Cała procedura wezwania, przylotu, a potem lądowania i startu trwałaby nawet do dwóch godzin. Dlatego zdecydowaliśmy się na transport karetką, bo kierowca miałby szansę dojechać do Rzeszowa w kilkadziesiąt minut – przekazał.
Śmierć 32-letniej pacjentki w Dębicy
Mieszkająca w Dębicy pani Justyna poczuła się gorzej około godziny 16. Dokuczały jej duszności i ból w klatce piersiowej, miała też problemy z widzeniem. Karetka przyjechała po nią już po 20 minutach. Wykonano podstawowe badania, w tym EKG, które wykazało nieprawidłową pracę serca. Mąż przekazał ratownikom, że w rodzinie kobiety występował już zespół Marfana, odpowiadający za powstawanie tętniaków.
32-latka sama zeszła z czwartego piętra, a na Szpitalny Oddział Ratunkowy Szpitala Powiatowego w Dębicy przyjęta została około 17:20. Tam spędziła siedem godzin, informując męża sms-owo o coraz gorszym samopoczuciu, spadającym tętnie i ciśnieniu, brakiem czegoś do ogrzania i brakiem wody do picia. Po 21 wykonano tomografię komputerową i zdecydowano o operacji z powodu powstałego tętniaka.
Pacjentka miała zostać przewieziona do szpitala specjalistycznego w Rzeszowie, ale transport wyruszył dopiero kilka minut po północy. W drodze pogorszył się stan kobiety, więc ostatecznie trafiła do szpitala w Sędziszowie. Zmarła o godzinie 1:15. Zostawiła nie tylko męża, ale też dzieci w wieku 8 oraz 12 lat. Rodzina uważa, że lekarze popełnili wiele poważnych zaniedbań.
Czytaj też:
Mama Ginekolog „zrozumiała, że popełniła błąd”. Mówi o konsekwencjach