Na kazania księdza Dominika Chmielewskiego wierni przyjeżdżali z całego kraju. W styczniu przyjechali do Niepokalanowa, co opisywaliśmy we „Wprost”. Usłyszeliśmy wtedy, że ksiądz Chmielewski to nie kapłan, tylko „megakapłan”, który „nie boi się mocnych słów” i jest jak „prawdziwy ojciec”. – Niektórym brakuje tej iskierki, a tutaj to nie iskra, tylko ogień. Jakbyśmy samych takich kapłanów, to inny Kościół by był – mówił Paweł, jeden z wiernych. – Znam już wszystkie kazania, tylko on do mnie tak dociera – wtórowała mu Magda.
Działalność księdza budziła jednak od dłuższego czasu poważne wątpliwości. Dlatego w ubiegłym roku, na wniosek episkopatu, powołano komisję, która przeanalizowała zarówno jego nauczanie, jak i organizację Wojowników Maryi. Choć ekspertyza to długa lista zarzutów, to na wstępie komisja stwierdziła, że duchowny jest „charyzmatycznym kapłanem, który swoją żarliwością przepowiadania pociąga wielu do Boga”. Założony przez niego ruch nazwała „sukcesem duszpasterskim”, który „pokazuje, że jest ogromne zapotrzebowanie na jednoznacznie męską duchowość opartą na cnocie waleczności i męstwa”.
Jednocześnie teolodzy ostrzegali jednak, że statut ruchu „absolutyzuje rolę kapłana prowadzącego”, co sprzyja „autorytaryzmowi i hermetyzacji, a w efekcie przeobrażaniu się go w rodzaj sekty”. Stwierdzili też, że „z uwagi na silną (wojskową) subordynację i podległość Wojowników Maryi swemu głównemu liderowi” należy się spodziewać „gwałtownego sprzeciwu i fermentu w sytuacji odsunięcia go od dzieła”.