Krystyna Romanowska: Od prawie roku śledzi Pani inwestycję Tramwaj do Wilanowa na warszawskim górnym i dolnym Mokotowie. Złożyła pani najwięcej interpelacji w tej sprawie. Co Panią najbardziej denerwuje?
Melania Łuczak: Nie boję się nazwać tej inwestycji jedną wielką kompromitacją. W założeniu wydawała się być słuszna, dlatego większość radnych głosowała za jej rozpoczęciem. Po kilku miesiącach wiemy już na pewno, że mamy do czynienia z organizacyjnych chaosem, brakiem komunikacji między urzędnikami, brakiem transparentności, lekceważeniem potrzeb mieszkańców.
Jako radna, ale także mieszkanka Mokotowa, czuję się wprowadzona w błąd: ktoś zdecydował, że przy okazji budowy torów tramwajowych należy wymienić całą infrastrukturę podziemną. „Drobny” kłopot polegał na tym, że nikt o tym nie wiedział do momentu rozpoczęcia inwestycji. Ani mieszkańcy, ani radni, którzy głosowali za rozpoczęciem inwestycji „Tramwaj do Wilanowa”.
Mieszkańcy myśleli, że dostaną tramwaj, a rozkopano im dzielnicę, odcięto od świata i – chwilami – ciepłej wody, zamknięto ulice i wycięto nadmiarowo drzewa.
Może słusznym jest robienie wszystkiego za jednym zamachem? Nie trzeba dwa razy kopać.
Szczerze? Nie znam ani jednego miejsca w Warszawie, które kiedykolwiek zostało na tak długi czas podporządkowane tak rozbudowanej i wielowątkowej inwestycji. Tak dużą budowę należy robić etapami, a nie zwalać wszystkie prace w jedno miejsce i czas.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.