Historia 8-letniego Kamilka z Częstochowy wstrząsnęła całą Polską. Dziecko od kilku tygodni walczy o życie w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Chłopiec trafił do szpitala po tym, jak został skatowany przez ojczyma, Dawida B. Mężczyzna przyznał się, że oblewał dziecko wrzątkiem, przypalał o piec węglowy, bił i kopał po całym ciele.
Kamilek z Częstochowy walczy o życie. Lekarz: To mną wstrząsnęło
– To mną wstrząsnęło. Poczułem normalną ludzką złość, że coś takiego mogło się wydarzyć. Ale emocje przyszły później. Bo gdy przyjmowaliśmy Kamila, jeszcze nie wiedzieliśmy, co go spotkało. Zajęliśmy się jego leczeniem. W znieczuleniu ogólnym oczyściliśmy wszystkie rany, usunęliśmy tkanki martwicze i opatrzyliśmy. A potem podaliśmy mu leki i wprowadziliśmy w stan śpiączki farmakologicznej – powiedział w rozmowie z portalem tokfm.pl dr Andrzej Bulandra, koordynator Centrum Urazowego dla Dzieci w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.
Lekarze w tej placówce przyjmują dzieci, które doznają urazów podczas zabaw na podwórkach lub na lekcjach WF-u. Opiekują się również małymi pacjentami, którzy przez nieuwagę rodziców np. wypadły z nosidełek lub ściągnęły na siebie obrus z gorącą kawą. Maltretowane dzieci również trafiają do placówki i – niestety – zdarza się to regularnie.
– Trafiają do nas regularnie. Co prawda, rozpoznajemy kilkanaście takich przypadków rocznie, ale tak naprawdę może być ich więcej. Bo jeśli dziecko przychodzi z podbitym okiem i twierdzi, że na WF-ie zderzyło się z kolegą, to może mówić prawdę, a może kryć rodzica. Myślę, że jest bardzo duża szara strefa takich niewykrytych przypadków maltretowania – stwierdził lekarz w rozmowie z tokfm.pl.
„W mojej pracy jest bardzo istotne, by nie bagatelizować sygnałów ostrzegawczych”
Gdy lekarz ma jakiekolwiek wątpliwości, czy wersja zdarzeń, którą przedstawiają rodzice, jest prawdziwa, przekazuje sprawę do działu prawnego szpitala, a ten zgłasza ją na policję. – Gdy zapala mi się czerwona lampka, staram się poprowadzić rozmowę w taki sposób, aby rodzic nie nabrał podejrzeń. Tłumaczę tylko, że uraz dziecka wymaga obserwacji. Chodzi o to, by zatrzymać je w szpitalu i w ten sposób zapewnić mu bezpieczeństwo. Do czasu, gdy zadziałają służby. Gdybym powiedział: „Pani kłamie", to matka wzięłaby dziecko pod pachę i uciekłaby z nim ze szpitala – relacjonował dr Andrzej Bulandra.
– W mojej pracy jest bardzo istotne, by nie bagatelizować sygnałów ostrzegawczych. Na zasadzie: jest już późno, jeszcze tylu pacjentów, nie mam czasu, więc na pewno nic się nie stało – podkreślił lekarz.
Wybudzanie Kamila ze śpiączki wstrzymane
To, że minęło sporo czasu od momentu, kiedy Kamil był fizycznie krzywdzony, do chwili, gdy trafił pod opiekę lekarzy, niesie za sobą konsekwencje. – W organizmie rozwija się proces zapalny, a to powoduje chorobę oparzeniową. Rozwija się głęboka niewydolność wielonarządowa. Leczenie jest trudne i trwa tygodniami. Prawdopodobnie nie byłoby tych komplikacji, gdyby pacjent trafił do nas ze świeżymi, jeszcze czystymi ranami. Szybko byśmy je zamknęli przeszczepami skóry i proces gojenia trwałby kilkanaście dni. A tu mieliśmy rany brudne, zbyt długo otwarte i przez to zakażone – przekazał dr Andrzej Bulandra.
Wybudzanie Kamilka ze śpiączki farmakologicznej miało rozpocząć się pod koniec tego tygodnia. Zostało jednak wstrzymane z powodu „kolejnych problemów infekcyjnych”.
Czytaj też:
Tragedia na Podkarpaciu. 29-latek zaatakował matkę siekierąCzytaj też:
Bili, przypalali papierosami, podtapiali. Sąd skazał parę, która znęcała się nad 3,5-letnią Zuzią