Kryzys w relacjach dyplomatycznych z Ukrainą. „Mamy do czynienia z absurdem”

Kryzys w relacjach dyplomatycznych z Ukrainą. „Mamy do czynienia z absurdem”

Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski
Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski Źródło: Prezydent.pl / Jakub Szymczuk / KPRP
Wezwanie ambasadora na dywanik to ruch zarezerwowany na poważne zgrzyty dyplomatyczne. Jeżeli Ukraina decyduje się na ten krok wobec Polski, i to za słowa o „braku wdzięczności“, które na szczycie NATO wypowiadali m.in. Brytyjczycy, mamy do czynienia z absurdem. Nagła zmiana retoryki polskiego rządu niewiele zmienia. Dyktuje ją tryb wyborczy, a nie rozsądek, który pragmatykę w relacjach z Kijowem nakazywał już wcześniej.

Jak głosi stare powiedzenie – w polityce zagranicznej nie ma stałych przyjaciół ani wrogów, są tylko stałe interesy. Choć intuicyjnie reagujemy na takie dictum grymasem moralnego oburzenia, dzieje się tak dlatego, że etykę indywidualną podstawiamy w miejsce relacji między państwami. A państwa w swoich działaniach nie mogą się kierować empatią pojedynczego człowieka.

Jak widać po ostatnich ruchach na arenie międzynarodowej, tę lekcję rząd w Kijowie odrobił wzorowo. Gdy Polska wraz z Węgrami, Rumunią, Bułgarią i Słowacją zapowiedziała przedłużenie embarga na ukraińskie zboże, premier Ukrainy Denis Szmyhal określił zapowiedź premiera Morawieckiego jako "nieprzyjazne i populistyczne posunięcie“. O innych państwach się nie wypowiadał.

– Zobaczymy, jak wszystko zostanie odblokowane. Ale droga pani Ursula von der Leyen obiecała mi osobiście, że po 15 września nie będzie już więcej blokad – stwierdził z kolei pod koniec czerwca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.

Nie polski rząd, ale „pani Ursula“. I to wszystko w obecności prezydenta Andrzeja Dudy.

Źródło: Wprost