Polski charge d'affaires wezwany na dywanik przez białoruskie władze

Polski charge d'affaires wezwany na dywanik przez białoruskie władze

Białoruski śmigłowiec
Białoruski śmigłowiec Źródło: Shutterstock / Meoita
Białoruskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało polskiego charge d'affaires w celu złożenia wyjaśnień. Sprawa dotyczy incydentu z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa białoruskie śmigłowce.

Marcin Wojciechowski został wezwany przez białoruskie MSZ. Charge d'affaires Polski w Białorusi, ma wyjaśnić dlaczego zakomunikowano, że białoruskie śmigłowce naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Mińsk utrzymuje, że do takiej sytuacji nie doszło.

„Dyplomata został poinformowany, że pospieszne wypowiedzi polskich urzędników o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa białoruskie śmigłowce w dniu 1 sierpnia 20203 r. nie znalazły potwierdzenia w wynikach kompleksowej kontroli przeprowadzonej przez stronę białoruską” – czytamy we wspólnym komunikacie białoruskich resortów obrony i spraw zagranicznych.

Reżim Łukaszenki utrzymuje, że strona polski rząd międzynarodowe napięcie poprzez kolportowanie nieprawdziwych informacji o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej.

Białoruski reżim powołuje się na „obiektywne dane”

W opublikowanym w mediach społecznościowych komunikacie, białoruskie władze przekonują, że śmigłowce znajdowały się w odległości około dwóch kilometrów od granicy. Jednocześnie podkreślają, że tego samego dnia białoruskie radary wychwyciły polski śmigłowiec w niewielkiej odległości od linii granicznej.

„Dane z obiektywnej kontroli potwierdzają brak podstaw do oskarżeń o naruszenie granicy państwowej. Śmigłowce Republiki Białoruskiej wykonywały lot na wysokości 150-200 metrów, a tor lotu nie przebiegał bliżej niż 1900 metrów od granicy państwowej. Tego samego dnia, 200 metrów od naszej granicy, przelatywał polski śmigłowiec Mi-2, co potwierdziły dane z kontroli radarowej” – czytamy.

Białorusini przekonują również, że informowali o szczegółach planowanych lotów. „Strona polska została należycie poinformowana o planowanych lotach śmigłowców. Dokonywanie jakichkolwiek prowokacji w takiej sytuacji, gdy ruch maszyn jest jednoznacznie monitorowany przez stronę sąsiednią, jest ewidentnie nielogiczne” – twierdzą przedstawiciele reżimu Łukaszenki.

Co więcej, nasi sąsiedzi utrzymują, że pozostawali w stałym kontakcie ze stroną polską i nie doczekali się żadnych zastrzeżeń. „W trakcie wykonywania lotów resort wojskowy stale kontaktował się z oficerem ruchu lotniczego dyżurnej grupy bojowej Centrum Operacji Powietrznych Dowództwa Komponentu Sił Powietrznych RP i nie otrzymaliśmy od niego żadnych roszczeń” – czytamy.

Nie ma przypadku

Onet powołując się na własne źródła przekonuje, że przekroczenie polskiej granicy było „absolutnie świadomą prowokacją” ze strony władz w Mińsku. Jak wyjaśniono granica polsko-białoruska w okolicy Białowieży przebiega w linii prostej i tylko w jednym miejscu dwukrotnie skręca. Oznacza to, że nie przebiega ona wzdłuż np. małej rzeczki, której można nie zauważyć, lecąc nad puszczą. Kolejnym charakterystycznym punktem jest zapora, której również trudno nie dostrzec.

Białoruscy piloci musieli sobie też zdawać sprawę z tego, że po ich stronie granicy nie ma tak zwartych zabudowań, jak w Białowieży. Dodatkowo zdjęcia śmigłowców i fakt padania słońca na kadłuby śmigłowców udowadniają, że białoruskie helikoptery krążyły nad polskim terytorium, a nie jedynie przez chwilę przekroczyły granicę. Piloci mieli celowo latać w tej okolicy, aby zostać sfotografowanym. Na koniec piloci zatrzymali się w miejscu, gdzie niedawno znajdowały się polskie siły wojskowe.

Czytaj też:
Putin uhonorował matkę Kadyrowa. Rodzinna kolekcja orderów urosła
Czytaj też:
Gen. Pacek: Polska została przez Ukrainę potraktowana jak Rosja, obcesowo. Nie tędy droga

Źródło: Interia.pl