Spotkanie prezydentów Andrzeja Dudy oraz Wołodymyra Zełenskiego, do którego miało dojść przy okazji szczytu ONZ w Nowym Jorku, zostało odwołane. Do niedawna nasi „najlepsi przyjaciele“, w miejsce Polski umówili spotkanie z premierem Benjaminem Netanjahu. Choć Izrael ani nie potępił rosyjskiej agresji, ani nie wsparł militarnie Kijowa – jest ważnym graczem w regionie oraz kluczowym sojusznikiem USA. Patrząc czysto pragmatycznie, nie warto zrażać kogoś, kto jest daleko i choć nie pomaga – przynajmniej nie szkodzi.
I tutaj rodzi się kluczowe z naszej perspektywy pytanie. Dlaczego, skoro uznajemy Ukrainę za twardego geopolitycznego gracza, który potrafi kalkulować własne interesy – zarówno szef rządu Denys Szmyhal jak i prezydent Zełenski, uznali, że z Polską można pójść na otwarty konflikt gospodarczo-dyplomatyczny?
Z jakich względów zrażenie największego sojusznika w Europie, który poświęcił znaczący procent własnego PKB oraz uzbrojenia na wsparcie Kijowa w najczarniejszych miesiącach wojny z Rosją, opłaca się bardziej, niż znalezienie kompromisowego rozwiązania w sprawie embarga na sprzedaż ukraińskiego zboża?
Początkowo tu i ówdzie prezentowano narrację, w której „dobrego cara“ zestawiano ze „złymi bojarami“, a całość napięcia między naszymi państwami tłumaczono zbliżającymi się wyborami oraz wewnątrzpolitycznymi rozgrywkami w Kijowie. Powiązany z oligarchami, trzymającymi rękę na ukraińskim rolnictwie Szmyhal, miał być rzekomo w kontrze do bardziej propolskiego Zełenskiego. W sumie nic nadzwyczajnego, żadna władza na świecie nie jest monolitem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.