Krakowski radny Łukasz Wantuch od początku rosyjskiej inwazji jeździł do Ukrainy z pomocą humanitarną. Jak ustaliła Interia, jego samochód był wypełniony także w drodze powrotnej. Dziennikarze dotarli do grupy internetowej, na której polityk organizował wyjazdy. Z rozmów wynika, że do Polski przywiózł m.in. fragment rakiety iskander, tuby po granatnikach, czy opakowania po pociskach na naboje.
Radnemu zdarzyło się nawet przewieźć części rosyjskiego wozu bojowego BMW, które sprezentował byłemu premierowi Jerzemu Buzkowi. Wraz z innym radnym Andrzejem Hawrankiem mieli je dostarczyć bezpośrednio do Brukseli. „Trzeba było naprawdę kombinować aby wnieść je do budynku (to samo z samolotem)” – chwalił się we wpisie na Facebooku radny.
Radny oferował pomoc w przewozie, dzielił się radami
Transportów, które miały mieć przez ostatnie półtora roku miejsce było znacznie więcej. Wiele przywiezionych „skarbów” Wantuch pokazywał w prywatnej grupie. Oferował także pomoc w przewiezieniu przez granicę. Jak zapewniał – miał stuprocentową skuteczność. „Dobra, jak będę na trasie do Lwowa, to znajdę jakąś opuszczoną szopę albo przystanek, albo coś takiego. Tam zrobimy punkt zaopatrzenia” – proponował chętnemu.
Wantuch dzielił się także swoimi sposobami na przewiezienie „fantów”. Z jego opisów wynika, że Straż Graniczna nie była do tego zbyt przychylna. Proponował, żeby zacząć rozmowę od żartu. Polskie służby należało zagadać, podczas gdy ukraińskim wystarczyło pokazać „znaczek z Zełenskim”. „Trzeba dać na początek znaczek z Zełenskim z paszportami. Potem prosisz paszportowego, aby poszedł do mytnika i ten też podbił. Jak ktoś nie ma znaczków, to dam. I całość robisz w 30 min bez wysiadania z auta” – tłumaczył radny we wpisach, do których dotarła Interia.
Zdaniem radnego wszystko było legalne
Pomimo tego, jak wyglądały opisy procederu, radny deklaruje, że wszystko było zgodne z prawem, a pieniądze ze sprzedaży „pamiątek” szły na dalszą pomoc Ukrainie. Jego metody miały wynikać jedynie z nadgorliwość niektórych celników.
– Wszystkie te rzeczy były przewożone legalnie i pozbawione cech bojowych. Na granicy są dwie kontrole i nikt tego nie kwestionował. To były kawałki metali, kurtki albo skrzynie przewożone jako pamiątki. Jako rzeczy osobiste. I te rzeczy były później sprzedawane a za uzyskane w ten sposób pieniądze kupiłem m.in. specjalną przyczepkę do przewozu amunicji, która została przekazana jednej z brygad na wschodzie – powiedział dziennikarzom Wantuch.
Sprawę skomentowała Straż Graniczna
Słowa Wantucha częściowo potwierdziła rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska. W odpowiedzi na pytania dziennikarzy powiedziała o obowiązku zgłaszania i rejestrowania wszystkich „materiałów wybuchowych, broni lub amunicji” oraz posiadać na nie koncesje. Za jednym wyjątkiem.
– Należy wskazać, że wymienione przepisy nie regulują przewozu np. fragmentów zużytych rakiet czy łusek pozbawionych cech użytkowych.Należy mieć na uwadze, iż zadania związane z obejmowaniem towarów procedurami celnymi i regulowaniem sytuacji związanych z przywozem i wywozem towarów znajdują się w kompetencji Krajowej Administracji Skarbowej – stwierdziła Michalska. Od Krajowej Informacji Skarbowej dziennikarze Interii nie otrzymali odpowiedzi.
Czytaj też:
Zabezpieczenie granicy z Białorusią. Ważny komunikat Straży GranicznejCzytaj też:
Duda o uzbrojeniu dla Ukrainy: Słowa premiera zostały zinterpretowane najgorzej jak to tylko możliwe