Niezależnie od tego, ile uśmiechów posyłali do kamer liderzy partii opozycyjnych, ile słodkich słówek sobie prawili i ile okrągłych komunałów wygłosili o nowej, lepszej Polsce i bezpiecznej zmianie (zapewne w odróżnieniu od „dobrej zmiany” PiS z 2015 roku), pewne jest jedno – uzgodnienia dotyczące składu rządu, ale też konkretnych spraw do realizacji przez nowy rząd, są jeszcze w lesie.
Publiczna prezentacja umowy koalicyjnej miała na celu zapełnienie pewnej pustki informacyjnej, która się wytworzyła po wyborach 15 października, kiedy to ani partia rządząca nie była gotowa na oddanie władzy, ani opozycja na jej przejęcie. Umowa koalicyjna jest na tyle ogólna, że każdy z liderów mógł ogłosić sukces.
Aborcja do zamrażarki?
Po trzech tygodniach wiemy tylko to, co już od jakiegoś czasu było wiadomo – że do podziału stanowisk włączono funkcje marszałków Sejmu i Senatu i że Szymon Hołownia na pewno będzie marszałkiem Sejmu, a czy zostanie nim Włodzimierz Czarzasty – to się okaże za dwa lata.
Wiemy, że opozycja chce wrócić do finansowania zabiegów in vitro, co było flagowym projektem rządu Ewy Kopacz, zlikwidowanym przez PiS, ale w sprawie aborcji niewiele gotowa jest wspólnie zrobić.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że nawet ustawa o niekaralności lekarzy i osób pomagających w przerwaniu ciąży – mowa o organizacjach pozarządowych działających na rzecz kobiet – czyli tzw. ustawa ratunkowa, spotkała się z oporem przyszłych koalicjantów, co wywołało ogromną frustrację na lewicy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.