W połowie października 2021 roku „Borkoś”, czyli Marcin Borkowski, popularny w sieci ratownik medyczny, miał wypadek. Tego dnia doszło do zderzenia motoambulansu, którym jechał, i szarego opla na ul. Radzymińskiej w Warszawie – informował „Fakt”.
Stan zdrowia „Borkosia” był bardzo ciężki
Kobieta, która kierowała samochodem osobowym, była trzeźwa. Jej pojazd był po wszystkim w opłakanym stanie – miał mocne wgniecenie w lewym boku, a w środku wystrzeliły poduszki.
W mediach społecznościowych bliscy ratownika medycznego informowali o jego stanie zdrowia. Przez długi czas był bardzo ciężki, jednak wkrótce, po ostatniej operacji, lekarze podjęli decyzję o odstawieniu leków podtrzymujących śpiączkę. Łącznie przeszedł on 5 zabiegów, a w opisanym farmakologicznym stanie pozostawał przez niemal 30 dni.
Wkrótce rozpoczął też rehabilitację. Odniesione w wypadku obrażenia spowodowały, że od nowa uczył się chodzić. Wciąż jednak pracuje nad tym, by w sposób taki jak przed wypadkiem poruszać prawą ręką.
Zapadł wyrok. Rok więzienia w zawieszeniu
TVN24 poinformował 29 listopada, że sąd wydał wyrok w sprawie zdarzenia. W orzeczeniu stwierdzono, że kobieta, która jechała szarym oplem, „nie zachowała należytej ostrożności i nie ustąpiła pierwszeństwa przejazdu pojazdowi uprzywilejowanemu”. Następnie „doprowadziła do zderzenia”. W rozmowie z redakcją „Borkoś” dodaje, że tego dnia jechał z prędkością 57 km na godz., co ustalili w toku procesu biegli. Dalej sąd zauważa, biorąc pod uwagę dokumentację medyczną, że doznane przez ratownika medycznego obrażenia „realnie zagrażały jego życiu”.
Sędzia Marcin Krakowiak skazał kobietę na rok więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Oprócz tego musi ona zapłacić 40 tys. zł „Borkosiowi”. Nikt nie odwołał się od wyroku, więc – jak informuje TVN – „stał się on prawomocny”.
Potrzebowali 100 tys. zł. Internauci wpłacili 260 tys. zł
„Borkoś” stał się w internecie znany i lubiany, gdy w trakcie pandemii, zaraz po dyżurze w warszawskim pogotowiu, wsiadał na motoambulans i jechał udzielać pomocy poszkodowanym. W serwisie Patronite pisał, że pomysł narodził się w jego głowie, gdy „przez lata widział, jak niewiele potrzeba, by komuś uratować życie”. W końcu „postanowił z własnych środków zbudować motoambulans na bazie piaggio [marka produkująca mobilne skutery miejskie – red.]”.
Po wypadku zaś ruszyła akcja internetowa, której głównym celem było oddawanie krwi dla „Borkosia”. W Warszawie do stacji krwiodastwa zgłaszało się tysiące osób, by mu pomóc. Natomiast w serwisie pomagam.pl zbierano pieniądze na jego leczenie – internauci wpłacili łącznie blisko 260 tys. zł.
Obecnie „Borkoś” wciąż pomaga, jednak nie jeździ już motoambulansem jak dawniej, ale samochodem.
Czytaj też:
Komisje śledcze nie uwiną się w pół roku? Posłanka PiS ujawniła powodyCzytaj też:
Te świąteczne przysmaki robię kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Na liście cztery potrawy