Wojna między prezydentem Andrzejem Dudą a rządem premiera Donalda Tuska weszła na zupełnie inny poziom niż ten, z którym mieliśmy do czynienia w latach 2007-2010.
Kohabitacja obu organów władzy już wtedy była bardzo trudna, ale ówczesne spory między Lechem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem o krzesło na szczycie europejskim lub odmowa przydzielenia głowie państwa rządowego samolotu, to niewinne igraszki przy tym, co obserwujemy na linii rząd-prezydent w ostatnich dniach.
Od momentu przejęcia władzy przez koalicję partii: PO, PSL, Polski 2050 i Nowej Lewicy napięcie między rządem a prezydentem stale rośnie.
Można powiedzieć, że konflikt rozpoczął prezydent, wygłaszając ostre przemówienie pod adresem nowej większości, podczas pierwszego posiedzenia Sejmu i powołując w pierwszym kroku konstytucyjnym Mateusza Morawieckiego na premiera. Miał do tego nie tylko prawo, ale i dobre uzasadnienie, bo PiS zdobyło najwięcej głosów i ma w Sejmie największy klub. Jednak z góry było wiadomo, że ten gabinet nie uzyska poparcia większości parlamentarnej. Nowa koalicja mogła zatem uznać, że ukradziono jej dwa miesiące rządów.
Później nastąpiło chwilowe uspokojenie nastrojów i pojawiła się nadzieja na dogadywanie się przynajmniej w niektórych sprawach, aż do momentu przejęcia przez rząd mediów publicznych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.