Debaty nad odwołaniem ministrów – w nowej kadencji odbyły się już dwie: nad wotum nieufności wobec ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza i ta czwartkowa, wobec ministra Bodnara – zawsze przypominają zabawę w głuchy telefon. Każda ze stron mówi o swoich zarzutach i żalach, nie odnosząc się do oskarżeń adwersarzy, a na końcu nie wiadomo już o co chodzi.
Nie inaczej było podczas debaty nad wotum nieufności wobec ministra sprawiedliwości.
Bodnaryzacja prawa
W debacie nad odwołaniem Adama Bodnara, w imieniu klubu PiS występowali posłowie Suwerennej Polski, byli wiceministrowie sprawiedliwości. Zarzucali obecnemu ministrowi, że wprowadza chaos w wymiarze sprawiedliwości i podważa status sędziów powołanych przez tzw. neo Krajową Radę Sądownictwa, którzy – jak argumentował Marcin Warchoł – wydali 6 mln orzeczeń. Że przestępcy otwierają szampana, a ofiary przestępstw drżą, skoro sąd wypuścił przestępcę powołując się na wadliwie powołanego asesora.
Michał Woś przywołał tytuł z Dziennika Gazety Prawnej, że „Bodnaryzacja prawa to gwałt na logice” i dodał, że minister pracuje zgodnie z doktryną nieistnienia – gdy nie podoba mu się jakiś przepis, to zawsze ma eksperta, który stwierdza, że dana regulacja nie istnieje. A potem – jak mówił Woś – taki ekspert dostaje synekurę w PGE czyli spółce skarbu państwa.
Obrońcy Bodnara – posłowie KO, Polski 2050, PSL i Nowej Lewicy z kolei wyliczali wszystkie grzechy, które popełniła Zjednoczone Prawica w resorcie sprawiedliwości.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.