Rolnicy blokowali drogi w całej Polsce, wjeżdżali ciągnikami do miast, protestowali przy przejściach granicznych z Ukrainą. W końcu przyjechali do Warszawy, gdzie przed Sejmem, w huku petard i dymie z rac, wykrzyczeli swoje postulaty. Delegacja rolników udała się na spotkanie z marszałkiem Szymonem Hołownią, jednak gdy wróciła, została przez protestujących wygwizdana. Z rozmów wynikło bowiem niewiele.
Konkretów – zdaniem rolników – zabrakło także na spotkaniu z szefem KPRM Janem Grabcem. Dlatego zapowiedzieli, że nie schodzą z barykad, nadal będą „blokować Polskę” i przyjadą znów do Warszawy.
– To mój żywot, to moja działalność, to moja siła, ale jest słabo – oświadcza Benedykt, jeden z rolników, który na protest przyjechał z Wielkopolski.
– Nie wierzę, że Tusk nas wysłucha. Rolnicy zawsze przeszkadzali rządzącym. Tak było za PiS-u, tak jest teraz. Rolnik nie wychodzi na ulice przez swoje widzimisię, tylko zawsze jest pretekst, słuszny pretekst. A to, że Hołownia chce z nami rozmawiać – prycha. – To pionek, który bardzo mało może. Rząd trzyma wobec nas duży dystans, nie chce nas zauważyć.
– Myśli pan, że nie mamy co robić w gospodarstwie, możemy sobie ot tak, po prostu przyjechać i protestować? – pyta retorycznie Krzysztof, kolejny z wielkopolskich rolników. – Mamy mnóstwo pracy, ale zostaliśmy zmuszeni, żeby tutaj przyjechać. Polityka naszego rządu i Unii Europejskiej nas do tego zmusza. Nie mamy wpływu na to, co u siebie w gospodarstwie robimy, musimy słuchać tego, co urzędnicy sobie wymyślą – oburza się.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.