"Nie mam oczywiście upoważnienia do tego, żeby mówić w imieniu prezydenta, ale prezydent z całą pewnością nie zgłaszał tego rodzaju roszczeń" - powiedział J. Kaczyński.
Podkreślił, że nie ma podstaw konstytucyjnych, by prezydent miał wpływ na obsadę szefów tych ministerstw. Dodał, że to "są zupełnie jakieś dziwne opowieści, jedna z tych niedobrych technik stosowanych dzisiaj: puszcza się jakąś pogłoskę, wokół tego narasta dyskusja, po prostu atak, łącznie z zarzutami o łamanie konstytucji".
Jednak - jak zaznaczył premier - prezydent "powinien mieć wpływ (na obsadę resortów siłowych), bo ma nadzór nad tymi sprawami, ale prezydent z całą pewnością nie zgłaszał tego rodzaju intencji".
Premier przypomniał, że prezydent wedle przepisów obecnej konstytucji musi powołać rząd "przynajmniej w drugim etapie" i "z całą pewnością powoła". "Na pewno nie będzie łamana konstytucja, natomiast czy prezydent będzie chciał brać odpowiedzialność za taki rząd, jaki tutaj będzie powołany, np. jeżeli ministrem spraw zagranicznych będzie ktoś, kto nie zna języków obcych, to prezydent na pewno będzie chciał się od tego zdystansować" - dodał szef rządu.
Informację o tym, że prezydent Lech Kaczyński będzie chciał mieć wpływ na obsadę kilku resortów w rządzie Platformy Obywatelskiej, podaliśmy na stronach "Wprost". Z naszych ustaleń wynika, że chodzi o stanowiska szefów MSWiA, MON, MSZ i koordynatora ds. służb specjalnych. Także zdaniem wicemarszałka Senatu Krzysztofa Putry (PiS), Lech Kaczyński będzie chciał i powinien mieć wpływ na obsadę "resortów siłowych" w nowym rządzie.
Odnosząc się do przegranej PiS w wyborach, J. Kaczyński powiedział, że nastąpiło to w wyniku pewnych błędów w ostatnim tygodniu kampanii.
"Decydująca była debata, to znaczy trzeba było albo postawić na debatę i być dobrze wypoczętym i przygotowanym, albo po prostu od tej debaty się uchylić. Każdy z tych sposobów dałby na pewno inny wynik wyborów, ale czy aż tyle inny żeby wygrać, to nie wiem; ale na pewno dużo dla nas korzystniejszy" - powiedział premier.
Pytany o jego przegraną w Warszawie z Donaldem Tuskiem, premier powiedział: "Już dawno mówiłem kolegom, że na tym mi nie zależy (na wygranej z liderem PO)".
"Uzyskałem po tej kampanii nienawiści, bo to tak trzeba nazwać, i dyfamacji, czyli obrażania - jeśli ktoś nie zna tego słowa - wynik wyraźnie lepszy niż zeszłym razem, a Donald Tusk rzeczywiście poszybował w kosmos" - powiedział J.Kaczyński.
W okręgu warszawskim, do którego wlicza się głosy z zagranicy, Tusk zebrał 534 tys. 241 głosów - ogłosiła w poniedziałek późnym wieczorem warszawska komisja wyborcza. Na warszawskiego lidera listy PiS Jarosława Kaczyńskiego głosowało 273 tys. 684 warszawiaków i Polaków, którzy poszli do wyborów za granicą.
Premier pytany, czy będą rozliczenia za kampanię, odpowiedział, że PiS zaczynało z "okolic 20 proc." poparcia i partia "ogromnie" w czasie tej kampanii awansowała. "Nie było dotąd partii rządzącej, która uzyskała 2/3 więcej głosów w kolejnej kampanii, a myśmy uzyskali" - zaznaczył. Rozliczenie jest potrzebne, jeśli był jakiś błąd, ale trzeba to robić racjonalnie - dodał.
pap, ss