Gdy startował w wyborach po raz pierwszy, miał zaledwie 26 lat i poważnego rywala, rządzącego wówczas od 12 lat Waldemara Wardzińskiego. Przeszedł jednak do drugiej tury, w której pokonał wieloletniego włodarza z PO. Zrezygnował z funkcji rzecznika PSL, został drugim najmłodszym prezydentem miasta w kraju i jedynym, który objął ten urząd jako polityk ludowców. W kolejnych wyborach rozbił bank. Uzyskał ponad 83 procent głosów, nie dając szans swojemu rywalowi z PiS.
W tym roku nie znalazł się już chętny, który chciałby rywalizować w Ciechanowie z Krzysztofem Kosińskim.
Piotr Barejka, „Wprost”: Słychać już głosy, że w Ciechanowie demokracja nie działa.
Krzysztof Kosiński, prezydent Ciechanowa: Odbieram takie wypowiedzi z osobistym bólem. Uważam, że mamy pełną demokrację, nie jest ona zagrożona ani tłamszona. Uogólnianie przez politologów, którzy się wypowiadają, nie analizując konkretnego przypadku, jest według mnie nieodpowiedzialne. O ile na poziomie małych gmin można wysnuć wniosek, że wójt zdominował lokalną scenę polityczną i nikt nie odważy się przeciwko niemu wystąpić, o tyle trudno powiedzieć to o mieście, które ma 43 tysiące mieszkańców, działają różne partie polityczne, mamy posłów z różnych formacji, aktywność obywatelska jest bardzo wysoka.
Wszyscy się z panem zgadzają, czy po prostu boją się porażki?
Myślę, że występuje tu pewna korelacja. Jest sporo strachu, bo to zapewne też kwestia wyniku z 2018 roku, poza tym kampania kosztuje, a jeśli przez ostatnią kadencję – obiektywnie patrząc – nie widać w mieście jakichkolwiek afer, wpadek, to dla potencjalnych rywali trochę wyrzucanie pieniędzy w błoto. Od pewnego czasu miałem przypuszczenia, że kontrkandydatów może nie być, nawet z PiS-u.
Docierały do mnie głosy, że odmawiały kolejne osoby, którym proponowano kandydowanie, bo uważały, że są skazane na porażkę. Wiem, że jedna z nich powiedziała nawet, że popiera mnie i będzie na mnie głosowała. Z tego co wiem, PiS złożył propozycje pięciu albo sześciu osobom.
Ławka jest tam jednak krótka, nawet pełnych list do rady miasta nie wystawili. To trochę kolos na glinianych nogach. Poparcie mają duże, ale jeżeli chodzi o kadry, to zasób jest bardzo ograniczony.
Jak prowadzić kampanię, gdy nie ma się z kim przegrać?
Pierwszy raz w mieście prezydenckim będziemy mieli de facto plebiscyt, ale szczerze mówiąc, wolałbym mieć konkurenta, nawet jednego, z którym mógłbym się zmierzyć, ścierałyby się wówczas odmienne wizje miasta. Teraz obawiam się, że mieszkańcy sobie powiedzą: jest prezydent, wszystko rozstrzygnięte, możemy na wybory nie iść. W ostatnich dniach mocno przestawiłem przekaz w kampanii. Już nawet nie tyle zachęcam nawet do tego, żeby głosować na „tak” czy moich kandydatów do rady miasta, co kieruję profrekwencyjne przesłanie. Obawiam się, że tego typu nowa sytuacja może spowodować, że mieszkańcy sobie odpuszczą.