Według profesora, gdy "bezpieka nakryła kolejno kilka podziemnych maszyn drukarskich, na których powstawała bibuła" zaczęto szukać ubeckiej "wtyczki" w tym środowisku. "Wtedy, naciskany o wpadki z offsetami, Boni przyznał się, że jest agentem i donosi na nas do ubecji" - opowiadał tvn24.pl Dakowski. Wspomina, że po przyznaniu się Boniego "odcięli się od niego". "Wpadki z drukarniami zdarzały się nadal, ale było ich mniej" - podkreślił. Dodał, że "Andrzej Urbański doskonale znał sprawę".
Szef TVP Andrzej Urbański zaprzeczył natomiast, jakoby wiedział o agenturalnej przeszłości Boniego. "Nie wiedziałem wtedy, że Boni był agentem" - powiedział tvn24.pl.
"Także Donald Tusk powinien wiedzieć o tym wcześniej, bo była lista Milczanowskiego (Boni jest na liście - red.), a poza tym oni byli dobrymi kumplami z KLD. Tusk powinien wiedzieć, kto jest szpiclem, a kto nie. Dziwi mnie, że dopiero w tej chwili kandydat na premiera dowiaduje się o tym" - powiedział portalowi tvn24.pl Dakowski.
Prof. Mirosław Dakowski był w latach osiemdziesiątych zaangażowany w niezależną działalność wydawniczą. Pracował najpierw dla Wydawnictwa "Krąg", potem około 1983 r. z Andrzejem Urbańskim założył podziemne "Wydawnictwo", które firmowało kilkadziesiąt pozycji z ekonomii i najnowszej historii.
Michał Boni, wymieniany wcześniej jako kandydat na ministra pracy w przyszłym rządzie, wyznał w środę, że w 1985 roku, pod groźbą szantażu, podpisał deklarację współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Zapewnił, że ani razu nikogo nie naraził na żadne niebezpieczeństwo.
j/pap