Piekło zwierząt w schronisku na Mazowszu. „Znajdowałam pogryzione szczenięta”

Piekło zwierząt w schronisku na Mazowszu. „Znajdowałam pogryzione szczenięta”

Piekło zwierząt w schronisku na Mazowszu
Piekło zwierząt w schronisku na Mazowszu Źródło: Facebook / Łukasz Litewka
Zwierzęta w schronisku w Sobolewie na Mazowszu przebywają w dramatycznych warunkach. Sprawą zainteresował się poseł Łukasz Litewka.

W miejscowości Sobolew w województwie mazowieckim od wielu lat działa schronisko dla bezdomnych zwierząt Happy Dog. Nazwa ta jest niezwykle przewrotna, ponieważ jak się okazuje, kierownictwo placówki zgotowało czworonogom prawdziwe piekło.

Łukasz Litewka ruszył z pomocą zwierzętom ze schroniska

O dramacie zwierząt stało się głośno po tym, jak poseł Lewicy Łukasz Litewka udostępnił w mediach społecznościowych apel o adopcję jednego z psów przebywających w placówce. – Sygnał o psie Miku dostałem od osób, które weszły na teren schroniska. Pies trafił tam kilkanaście dni wcześniej. Był już podstarzały, niewidomy, chciałem znaleźć mu kochający dom na starość i opłacić z diety poselskiej koszty leczenia. Po pierwszym telefonie do dyrektora przytułku poczułem, że ten pies jest jak więzień, którego muszę odbić – opowiadał polityk.

Historia ma swój smutny finał. Parlamentarzysta wielokrotnie próbował dobić się do burmistrza gminy Ryki i dyrektora schroniska z prośbą o wydanie psa, dla którego udało się znaleźć dom. Ci jednak pozostawali głusi na apele. W efekcie zwierzak nie przetrwał w placówce i zmarł. – Wiem, że wszystko może się zdarzyć, ale trudno mi uwierzyć, że akurat, gdy znaleźliśmy dla niego dom, pies zmarł. Byli wolontariusze schroniska mówili mi, że pies nie przeżyje weekendu, a takie sytuacje, to nie jest odosobniony przypadek – komentował Łukasz Litewka.

Piekło zwierząt w schronisku w Sobolewie

Jak opisała „Gazeta Wyborcza”, funkcjonowanie schroniska w Sobolewie budzi spore kontrowersje. W 2017 roku dyrektor placówki Marian D. zlikwidował wolontariat. Dodatkowo ograniczył również możliwość wyprowadzania psów na spacery przez osoby z zewnątrz.

W 2018 roku jedna z wolontariuszek powiadomiła prokuraturę o przypadkach znęcania się nad zwierzętami przez dyrektora schroniska. Relacja Karoliny Pawelczyk-Dróżdż z tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami placówki jest co najmniej wstrząsająca. – Widziałam tam, jak suczka zjada swoje szczeniaki, znajdowałam martwe i pogryzione szczenięta. Zabierałam stamtąd wychudzone psy, o których pan D. mówił, że mają nowotwór, więc zaprzestano leczenia. Po badaniach, diagnostyce nowotwory nie były potwierdzane, a psy miały diagnozowane zarobaczenie, anemie i ubytki masy mięśniowej. Były po prostu zagłodzone – opowiadała kobieta.

Dyrektor placówki nie ma sobie nic do zarzucenia

Ostatecznie Marian D. został oskarżony o znęcanie się nad zwierzętami. Na razie nie został skazany, ponieważ sprawa dalej jest w toku. Schronisko nadal współpracuje z około 30 gminami, które każdego roku płacą za odławianie psów nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Dyrektor palcówki nie widzi żadnego problemu w swoim zachowaniu. Zapewnia, że psy wychodzą na spacery a pies Mik zmarł ze starości. – To był pies bezpański, czyli traktowany jako niezaszczepiony przeciwko wściekliźnie. To jest obowiązek w schronisku. Pies musi odbyć kwarantannę, żeby zostać zaszczepiony. Nie mam sobie w tej sprawie nic do zarzucenia – powiedział.

Czytaj też:
Urzędnicy vs wolontariusze schroniska „na Paluchu”. Ujawniamy kulisy konfliktu
Czytaj też:
Wolontariusze ze schroniska „Na Paluchu” zorganizowali manifestację. „Dyrektor zamknęła bramy”

Opracowała:
Źródło: Gazeta Wyborcza